czwartek, 13 marca 2014

Rozdział 7

 "Nie znam in­ne­go spo­sobu umac­niania miłości niż poświęce­nie dla miłości.  " - Antoine de Saint-Exupéry

     Wygrana Gryfonów uszczęśliwiła uczniów lwa. Gorzej było ze Ślizgonami, którzy ponieśli sromotną klęskę. Jedyną osobą, która nie wiedziała czy ma się cieszyć, czy nie była Hermiona. Wszakże jej przyjaciele odnieśli sukces, ale ktoś bardzo bliski jej sercu przegrał z Harrym Potterem na oczach wszystkich hogwartczyków. Kiedy zegar wybił dwunastą Malfoy już na nią czekał pod Pokojem Życzeń. Od razu dostrzegła żar w jego oczach, nie spuszczając z niej wzroku przeszedł pod kamienną ścianą i po chwili rozkoszowali się swoim dotykiem na skórzanej kanapie przy kominku. Dziewczyna jęknęła, kiedy włożył dłoń pod jej koszulkę. Nawet nie bawili się w grę wstępną, oboje po ciężkim dniu potrzebowali tej rozkoszy i po chwili nadzy i spoceni uspokajali własne oddechy.

- Włamałam się do pokoju Petrovej. – szepnęła kiedy jej serce przestało aż tak mocno obijać się o klatkę piersiową.
- Co takiego? – warknął blondyn spoglądając na nią. – Gdyby cię złapała mogłabyś trafić przed sąd.
- Ale nie złapała mnie, Draco. – westchnęła. – Za to dowiedziałam się kilka ciekawych rzeczy i potrzebuję twojej pomocy. – chłopak mierzył ją przez chwilę uważnym spojrzeniem, po czym wypuścił ciężko powietrze z płuc. Musiał przywyknąć, iż kto jak kto, ale Granger nigdy nie będzie się go słuchać.
- Wal. – mruknął przecierając oczy dłonią.
- Znalazłam u niej Księgę Śmierciożerców. Nie wiem, jak ją otworzyć. W Dziale Ksiąg Zakazanych nic o tym nie ma. – znów zmierzył ja wzrokiem.
- Za często tam przesiadujesz.
- Przynajmniej potrafiłam skurczyć Nevilla do rozmiarów muchy i ominąć zaklęcie prawdy, które rzuciła na drzwi. – warknęła.
- No proszę. – szepnął uśmiechając się lubieżnie. – Co do Księgi Śmierciożerców, to mogę ci pomóc. – dodał mniej radośnie. Wstał ubierając przy okazji bokserki i spodnie, co i szatynka uczyniła nie chcąc paradować nago po pomieszczeniu. Podszedł do stolika z jedzeniem i sięgnął po flakonik po syropie klonowym. Oczyścił go różdżką, naciął dłoń i wlał do niego trochę własnej krwi.
- Co robisz? – spytała dziewczyna stając obok Ślizgona.
- Mój ojciec jest Śmierciożercą, podobnie jak prawie cała rodzina. Płynie we mnie ich krew, wylej ją na okładkę a ukaże ci swoją zawartość.
- Draco...nie jesteś Śmierciożercą. Nie masz znaku...
- Ale mam w sobie tą krew! – warknął. – Mam w sobie krew mordu i gwałtu, rozumiesz?! Kiedy to do ciebie w końcu dotrze? Nic nie zmienisz, mój czas niedługo nadejdzie i staniemy po dwóch stronach barykady. Ty i Potter będziecie musieli walczyć razem, ja dopełnię obietnice ojca. Jeżeli nie potrafisz się z tym pogodzić, to musimy to wszystko przerwać jak najszybciej.
- Co takiego? – szepnęła wystraszona.
- Za bardzo się angażujesz. Nie na to się umawialiśmy.
- Oczywiście, w końcu to nienormalne, kiedy angażuję się w relację z kimś, na kim mi zależy. - prychnęła zirytowana. Chłopak zmierzył ją wzrokiem.
- Uwolnij mnie. - szepnął.

- Co proszę? - spojrzała na niego zaskoczona.
- Uwolnij mnie. – odparł lodowato. – Uwolnij mnie od przysięgi i odejdź. – dziewczyna patrzyła na niego nie wiedząc co zrobić. Oddała mu całe serce i ciało, fakt oboje na początku przystali na to, że ich relacja musi zakończyć się wraz z napływem mocy Voldemorta, ale w praktyce nie było to już tak oczywiste.
- Naprawdę tego chcesz?
- Tak. – przyznał nie obdarzając jej nawet jednym spojrzeniem. – Teraz, zrób to.
- To skreśli te wszystkie miesiące, Draco. - szepnęła bojąc się, że serce wyskoczy jej z piersi.
- Nie mogę pozwolić sobie na taką odpowiedzialność.
- Odpowiedzialność?
- Za dużo kosztuje mnie ukrywanie tego związku, nie jestem człowiekiem bawiącym się w takie rzeczy. To od początku nie miało sensu. - przyznał bezlitośnie. Nie miała odwagi na niego spojrzeć, nie chciała widzieć tego przesyconego nienawiścią, lub obojętnością wzroku.
- Dobrze. – odparła starając się panować nad głosem. Wyciągnęła z kieszeni w bluzie różdżkę i nacięła nią kolejną ranę na ręce chłopaka. – Ja, Hermiona Jane Granger...uwalniam cię, Draco Lucjuszu Malfoyu z przysięgi wierności, którą mi złożyłeś. – wyrecytowała czując jak do oczu napływają jej łzy.

     Sięgnęła po flakonik z krwią Ślizgona i bez słowa wyszła pozostawiając go samego w Pokoju Życzeń. Nawet nie wiedziała, iż w ciągu chwili zamienił pomieszczenie w ruderę niszcząc wszystkie przedmioty i krzycząc z bezsilności. Tak właśnie smakuje bezkresne poświęcenie w imię miłości.

 
     Wieść o włamaniu do pokoju nauczycielki rozniosła się po szkole z prędkością światła a Neville wciąż powtarzał, że wszyscy na niego patrzą, że wszyscy wiedzą. Ron sam zastanawiał się kilka razy, czy nie wymazać chłopakowi wspomnień o owym wydarzeniu, ale reszta nie chciała na to przystać.

- Odpuść mu Ron, to normalne, że się boi. Nie wiemy nawet z kim mamy do czynienia. – westchnęła Ginny kończąc wypracowanie na Eliksiry. Po przegranej Ślizgonów Snape zrobił się jeszcze bardziej nieprzyjemny dla Gryfonów i w jakiejś dziwnej formie odwetu zadawał im o wiele więcej zadań niż uczniom Slytherinu.
- Jasne, ale jak się wygada to wszyscy będziemy mieć kłopoty.
- Ufam mu, pomógł Hermionie. Sam słyszałeś, że bez niego nie weszliby do pokoju Petrovy.

     Weasley jednak nie miał w sobie tyle wdzięczności czekając, aż Granger przygotuje eliksir, który znalazła w Zakazanych Księgach aby otworzyć Księgę Śmierciożerców. Oczywiście, dziewczyna żadnego eliksiru nie tworzyła, miała krew Draco. Nie mogła jednak powiedzieć o tym nikomu, więc sama stworzyła przepis na magiczną miksturę dzięki czemu mogła spokojnie zamykać się w łazience dziewczyn i tam dochodzić do siebie po rozstaniu ze Ślizgonem. O dziwo nawet Jęcząca Marta nie nękała jej swoimi żarcikami o uczniach i cierpieniu, które towarzyszy jej za każdym razem, kiedy ktoś czymś w nią rzuca. Świat zwyczajnie zatrzymał się na dłuższą chwilę pozwalając szatynce złapać oddech. W głębi swojego umysłu wiedziała, iż tak to się wszystko skończy. Wiedziała, że pakując się w pełną uczuć relację z arystokratą prędzej czy później się sparzy. Nieświadoma jednak jak to uczucie smakuje nie miała bladego pojęcia, iż coś w niej zwyczajnie umrze. Jakaś niewinna wiara w siłę miłości.

- Długo będziesz tak siedzieć? – wyrwana z zamyślenia spojrzała w bok. Napotkała złote oczy młodej Gryfonki.
- Witaj, Lily. Nie wiedziałam, że tu jesteś.
- Nikt tutaj nie przychodzi, dlatego lubię czasami pogadać sobie sama do siebie w łazience.
Szatynka zaśmiała się słysząc tę wypowiedź. W sumie robiła to samo.
- A co cię dręczy?
- Różne rzeczy. – wzruszyła ramionami siadając obok Hermiony. – Jeden Ślizgon krzyczał coś, że przyszedł na nas czas. Na mugolaki. Nie jestem tak do końca mugolakiem, ale boję się, że będę następna. – przyznała kręcąc młynki kciukami.
- Ślizgoni zawsze nam dogryzają. Nie przejmuj się, już dużo tego usłyszałam przez te lata a nadal jestem w jednym kawałku.
- Słyszałam, że Draco Malfoy ci dokucza.
- Owszem. Lubi to robić. – mruknęła czując ukłucie w sercu. – Ale nie jestem sama, mam przyjaciół. To dużo daje.
- Ja przyjaźniłam się z Elzą, ale jej mama mówiła, że już nie wróci do Hogwartu po tym wszystkim. – westchnęła Lily.
- Niedługo przerwa świąteczna, zawsze możesz ją odwiedzić. Poza tym my jesteśmy z tobą, jak będziesz czegoś potrzebować, to po prostu powiedz. – odparła szatynka uśmiechając się ciepło do dziewczynki.
- Dzięki. – w odpowiedzi ta przytuliła Hermionę, co było doprawdy dziwne, bo ludzi rzadko ją przytulali. Zazwyczaj robił do pewien Ślizgon, jednak nie mogła już od niego oczekiwać takiego zachowania.


- Pansy, chodź. – zaskoczona dziewczyna spojrzała na blondyna. Jako jedyni siedzieli w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Reszta uczniów korzystała z pierwszego śniegu na błoniach lub szykowała się do wyjazdu na święta.
- Jasne. – wydusiła wstając z zielonej kanapy. Chłopak nawet na nią nie spojrzał kierując się do swojego dormitorium. Jako jeden z niewielu uczniów w całej szkole posiadał prywatny pokój, jego ojciec zadbał o takie wygody. Wolał, żeby inni nie widzieli niektórych wybryków jego jedynego dziedzica. Kiedy weszli do środka Malfoy bez słowa trzasnął drzwiami i zaczął namiętnie całować Ślizgonkę, która czekała tylko na tę chwilę. Włożyła dłonie pod jego koszulkę chcąc ją zdjąć, jednak powstrzymały ją silne ręce Draco.
- Nie dotykaj mnie. – warknął. Była tylko jedna dziewczyna, która mogła złożyć na jego ciele swój dotyk. Na wspomnienie Gryfonki poczuł jeszcze większą irytację. Obrócił dziewczynę tyłem do siebie zdzierając z niej spódniczkę...

Wiem, że rozdział miał być 11.03, ale miałam bardzo dużo zajęć i po powrocie do domu marzyłam jedynie o ciepłym łóżku. Ten rozdział nie jest szczególnie pozytywny, wiem, ale nie zawsze może być kolorowo.
Jakoś 16.03 dodam miniaturkę, którą właśnie piszę. Kolejne rozdziały też są gotowe, ale bardzo chcę podzielić się z Wami moim małym pomysłem na ciekawy paring.
Dobra, dosyć zamęczania! Dziękuję wszystkim, którzy tak pięknie wyrażają się o tym opowiadaniu i całym blogu, to niesłychanie miłe, kiedy czytam sobie Wasze wypowiedzi i wiem, że narcotic-story nie jest obojętne światu. Jeszcze raz, dziękuję :)

piątek, 7 marca 2014

Rozdział 6

   "Od­wa­ga to pa­nowa­nie nad strachem, a nie brak strachu." - Mark Twain

  Zima powoli wkraczała do świata magii czyniąc go trochę mniej znośnym. Wiatr szumiał głośno w korytarzach a sowy w sowiarni musiały dostać dodatkowe ocieplacze na kuperki. Nauczyciele zareagowali bardzo ostro na całą sprawę z małą Elzą i po zachodzie słońca wszyscy musieli przebywać w swoich domach, Filch bardzo chętnie wyszukiwał uczniów próbujących złamać ten zakaz. Uwielbiał mścić się na młodych czarodziejach, bez powodu chociażby. Oczywiście, każdy miał swoje sposoby na wymknięcie się spod czujnego wzroku opiekunów.

- Jutro mecz, dobrze że go nie odwołali. – mruknął Ron pochłaniając czekoladową żabę. – Znowu Dumbledore. – mruknął obracając w dłoniach kartę dołączoną do słodkości.
- Udało wam się dowiedzieć czegoś o pani Pomfrey? – spytała Hermiona kończąc esej na Zielarstwo.
- Trochę. Podobno pochodzi z rodziny mugoli. – odparł Harry.
- To tak jak Elza. – Ginny spojrzała na swoją przyjaciółkę. – Myślicie, że ktoś atakuje mugolaki?
- Może. – przyznał wybraniec. – Nauczyciele są dość nerwowi od tamtego dnia. Nawet Petrova przestała wmuszać w nas Zakazane Księgi.
- Harry, jutro jest mecz, wiesz, że wszyscy nauczyciele będą na boisku? – cała trójka skupiła swoją uwagę na szatynce. – Dziwię się, że ja to mówię, ale to najlepszy moment, żeby włamać się do pokoju profesor. – nastał dłuższy moment ciszy. Jak zawsze, kiedy najzdolniejsza uczennica Hogwartu chciała złamać prawo, co zupełnie nie pasowało do karcącej wszystkich Granger.
- Zaczynasz mnie przerażać. – przyznał Ron.
- Nie pójdziesz sama. – zaoponowała Ginny. – Nasza trójka będzie na boisku, kto ci pomoże?
- Ja pójdę. – wszyscy podnieśli głowy. Neville najwyraźniej od dłuższego czasu przysłuchiwał się ich rozmowie, wyglądał bardzo poważnie i pewnie siebie. – Elza była moją koleżanką, jako jedyna lubiła tak Zielarstwo jak ja. Nie chcę, żeby inni, na których mi zależy również zostali skrzywdzeni. – dopiero tego dnia do młodych Gryfonów dotarło, iż ten strachliwy chłopiec, który przez cały pierwszy rok poszukiwał ropuchy, który wiecznie bał się swojej babci i z którego większość uczniów innych domów szydziła dorósł. Może nie było tego widać po jego budowie, bo nadal miał pulchną, miłą buzię. Dojrzał jednak jego charakter.
- Dobra.
- Zgadzasz się? – zagrzmiała cała trójka tym razem wpatrując w Granger.
- Tak. Neville zawsze może powiedzieć, że bolał go brzuch i dlatego nie przyszedł na mecz, ja jak zawsze uczę się do egzaminów. Oba wyjaśnienia idealnie do nas pasują, nie jesteśmy tak zapatrzeni w quiddicha jak reszta. – zaśmiała się.


     Zgodnie z ustaleniami Harry, Ron i Ginny wyruszyli pokonać Ślizgonów, w czym dopingowały ich pozostałe dwa domy a Neville i Hermiona po upewnieniu się, iż profesor Petrova opuściła swoją salę na dłużej przemknęli przez korytarz i używając alohomory weszli do sali od Obrony. Dziewczyna nie powiedziała nic Malfoyowi, wiedziała, że nie spodoba mu się ten pomysł, więc wolała ominąć owy temat.

- Dobra, każdy nauczyciel ma swoje dormitorium przy sali, w której naucza. – odparł Neville.
- Skąd to wiesz? – Hermiona spojrzała na niego zaskoczona.
- Babcia mi opowiadała. Sama chciała kiedyś nauczać w Hogwarcie i była tu przez miesiąc jako nauczycielka Eliksirów, ale potem doszła do wniosku, że nie lubi dzieci. – wzruszył ramionami. Babcia chłopaka była niekończącym się pokładem historii i informacji.
- Dobra, ty poszukaj tutaj a ja pójdę tam. – mówiąc to wskazała na małe drzwiczki ukryte obok komody. Gryfon kiwnął głową a szatynka skierowała się do pomieszczenia, licząc że to jest właśnie dormitorium profesor Petrovy. – Alohomora. – szepnęła, jednak drzwi zamiast ustąpić skurczyły się jeszcze bardziej. – Neville, one są zaczarowane eliksirem prawdy! – pisnęła odsuwając się od przejścia.
- Żartujesz? – podszedł do niej przyglądając się klamce. – No tak, błyszczy się jeszcze na niebiesko. Musiały zostać oblane niedawno. – przyznał.
- Czekaj, musimy znaleźć jakiś sposób. – mruknęła chodząc w kółko. – Eliksir prawdy działa inaczej na przedmioty. To było w Zaklęciach Domowych, używając eliksiru prawdy na dowolnym przedmiocie możesz ochronić go przed podstawowymi zaklęciami typu wejścia, zniszczenia, teleportacji. Tylko jak zdjąć jego działanie nie pozostawiając po sobie żadnych śladów? – spojrzała jeszcze raz na drzwi. – Zmieści się pod nimi różdżka...wiem! Musimy się skurczyć.
- Co takiego?! – pisnął chłopak wytrzeszczając oczy.
- To najlepsze wyjście, jest kilka zaklęć zdejmujących działanie eliksiru, ale pozostawiają po sobie ślad różdżki, która je rzuciła. W Zakazanych Księgach znalazłam zaklęcie zmniejszające, działa parę sekund, ale wystarczy, żebyśmy przedostali się na drugą stronę.

     Neville nie wyglądał na przekonanego, wręcz trząsł się ze strachu, gdyż kiedyś jego wuj chcąc obudzić w chłopaku magię gonił go po polach trzaskając różnego rodzaju zaklęcia. Raz zmienił go w medalik, innym razem pozbawił chłopaka kości. Tak więc zaczarowywanie go nie było najlepszym pomysłem. Chciał jednak pomóc Hermionie i dowiedzieć się, co spotkało Elzę. Zacisnął mocniej pięści.

- Słuchaj, nie mogę rzucić zaklęcia na samą siebie. Rzucę je na ciebie, otworzysz drzwi od środka i dalej będzie już łatwo.
- Dobra, tylko zrób to szybko. – dziewczyna zaczęła kręcić w powietrzu różdżką wypowiadając słowa w języku, którego młody Gryfon wcześniej nie słyszał. Powoli jego świat zaczął wirować, przedmioty tracić ostrość a jego ciało najpierw zmieniło się w coś ciągnącego i nieprzyjemnego, jakby odklejało się od kości i mięśni. Potem zapanowała ciemność pełna błyszczących gwiazdek. – Neville! Pospiesz się, bo zaraz znowu urośniesz. – usłyszał jak przez mgłę. Otworzył oczy i ujrzał...ogromne buty na olbrzymich stopach. Nie zastanawiając się nad niczym zaczął biec w stronę drzwi, kiedy znalazł się pod nimi zaklęcie już przestawało działać. W ostatniej chwili wyskoczył na drugą stronę ponownie tracąc kontrolę nad własnym ciałem.
- Żyję, kurde żyję! – pisnął klaszcząc w dłonie.
- Otwórz drzwi. – usłyszał głos przyjaciółki.
- Jasne. – dotknął klamki a drzwi same uchyliły się wpuszczając dziewczynę do środka.

     Pokój profesor Petrovy bardziej przypominał dom rozpusty na co Neville spłonął gorącym rumieńcem. Cały w karminach, skórach i kajdankach oraz pejczach. Kto by pomyślał? Ogromne łoże na środku pomieszczenia wyglądało na często używane, zwisały z niego pętle do spętania dłoni oraz kolejne salwy kajdanek. Okno zasłaniał mugolski obraz nagiej kobiety w objęciach Mefistofelesa a na szafkach stała starta świec, kadzideł i maści w ozdobnych misach.

- Cholercia, co ona tutaj robi? – szepnął Gryfon.
- Domyślam się. – mruknęła szatynka przypominając sobie Malfoya w objęciach owej kobiety. Od tamtego czasu chłopak nie zdejmuje medalionu ochronnego, ale te wszystkie przedmioty...czarne myśli zaczęły nawiedzać umysł dziewczyny. Nie mieli jednak na to czasu. Poruszyła delikatnie różdżką otwierając wszystkie szafy i komody. – Szukajmy kryształu. Ewentualnie czegokolwiek, co budzi podejrzenia.
- Pejcze nie budzą podejrzeń? – mruknął Neville. Gryfonka pokręciła głową posyłając mu słaby uśmiech. Starając się nie pozostawiać po sobie żadnych śladów przejrzeli większość mebli i skrytek. Nic jednak nie pasowało do nikczemnego knucia profesor Petrovy...aż w końcu.
- Neville, mam coś. – szepnęła Granger wyciągając spod koronkowej bielizny małą książkę.
- To symbol...
- Śmierciożerców. – dokończyła za niego. Nagle usłyszeli czyjeś okrzyki i salwy śmiechu.
- Mecz się skończył. – pisnął Neville.
- W nogi! – krzyknęła Hermiona wrzucając książeczkę do kieszeni spodni. Dopilnowała, aby wszystko wróciło na swoje miejsce i w ostatniej chwili wmieszali się w tłum podnieconych Gryfonów. Znów wygrali ze Ślizgonami.


- Co to do cholery jest?! – wrzasnął Ron, kiedy dwójka Gryfonów rzuciła mu na łóżko książkę.
- Księga Śmierciożerców. – wytłumaczyła Hermiona. Udało im się w całym szaleństwie świętowania zwycięstwa znaleźć chwilę spokoju w dormitorium chłopaków.
- Znaleźliście to w pokoju Petrovej?
- Tak, Harry. Hermiona skurczyła mnie, miała takie wielkie buty. – zaśmiał się Neville.
- Co?
- Nieważne. – wtrąciła szatynka. – Księgę Śmierciożerców odczyta tylko Śmierciożerca. Niewiele nam to da.
- Dumbledor zorientowałby się, że nauczycielka jest sługą Voldemorta. – jęknął szukając logicznego rozwiązania. – Nie ma też znaku na ramieniu.
- Może działa w tajemnicy? Ze znakiem nikt by jej tu nie wpuścił, ale to nie oznacza, że mu nie służy.
- Hermiona ma rację. Słyszałam jak tata opowiadał kiedyś o ukrytych Śmierciożercach. Nie mają znaku, ale należą do nich.
- Jak ją otworzymy? – spytał rzeczowo Ron.
- Poszukam coś w Zakazanych Księgach. – mruknęła Hermiona. – No co? – spojrzała na zaskoczonych przyjaciół.
- Nic, ostatnio łatwo przychodzi ci łamanie zasad. – przyznał Harry.
- Takie czasy. – posłała mu wymowny uśmiech. Miała rację, nastały ciężkie czasy.



Puff...mam nadzieję, że podobał Wam się ten rozdział, jest w nim dość sporo Nevilla, ale to bardzo pozytywna postać i no nie mogło go zabraknąć w opowiadaniu. Dziękuję za komentarze pod ostatnią miniaturką, były...cudowne, cieszę się, że to co piszę jest odbierane tak pozytywnie:) Najbliższy rozdział opublikuję 11.03, już Was na niego zapraszam! :)

wtorek, 4 marca 2014

Miniaturka

   
 Miałam tak straszną ochotę napisać jakąś miniaturkę. Nie wiem w sumie, dlaczego tacy bohaterowie, chyba z racji na dramatyzm uczucia Ślizgona do dziewczyny. Zawsze mnie to porusza.

Komentujcie, może ten blog nie jest odkryciem roku, ale jeżeli ktoś czyta to niech pozostawi po sobie ślad, to motywuje do większej kreatywności:)



      Moje słowo umarło. Umarło jak wszystkie przysięgi, które złożyłem. Tak bardzo pragnąłem trwać przy jej zimnym ciele przesiąkniętym niemą prośbą. Moja ukochana, moja piękna. Gdyby choć na chwilę otworzyła oczy ukazując mi ich głębie, błyszczące radością i przepełnione uczuciem, które rozpierało mnie za każdym razem, kiedy dotykała mojej dłoni, kiedy skradała me rzadkie uśmiechy. Przyciągnąłem jej drobną osobę mocniej do siebie czując, jak krztuszę się własnymi łzami. Tak dawno nie płakałem, tak dawno nie ukazywałem prawdziwych uczuć chowając je pod tą cholerną maską pozorów. Gdybym tylko miał odwagę ujawnić jej, co kryje się pod tą powłoką, gdybym wpuścił ją do swojego świata...byłaby ze mną, ale nie opuszczona w niemym krzyku, byłaby nadal aniołem, który roztaczał wokół aurę szczęścia. Byłaby moją muzą, moim powietrzem. Tak bardzo ją kocham, słyszę jej głos w śmiechu młodych dziewcząt, widzę jej oczy w zieleni wiosennej trawy, czuję ją, kiedy zamykam oczy uciekając we wspomnienia. Jest wszędzie, otacza mnie jednocześnie raniąc i unosząc w nieznane pokłady nieba. Moja piękna, moja ukochana. Dotknąłem jej chłodnego policzka, jak w dzieciństwie, kiedy płakała wieczorami obrzucana szykanami ze strony uczniów z mojego domu. Dlaczego nigdy jej nie obroniłem? Dlaczego pojawiałem się po ukończonym przedstawieniu wplatając jedynie w napisy?
    Wiedziałem, że nie mogłem trwać tak całą wieczność. Pragnąłem jednak jedynie czuć, że ona nadal żyje, że jej serce wybija rytm, którego mógłbym słuchać całe życie. Moja ukochana, moja piękna. Istota tak dobra, zasługująca na spokojną śmierć z dala od wszystkiego, co musiała w ostatnich chwilach ujrzeć. Krzyknąłem niczym zaszczute zwierze, poranione i pozostawione ze sznurem na szyi w środku lasu. Odeszła, odeszła tam gdzie nigdy już jej nie znajdę...moja Lily.


     Minęło wiele lat. Ciemnych, samotnych. Nie było dnia abym nie myślał o mojej anielicy, której oczu poszukuję w jej synu. Patrzenie na niego sprawa mi ból, jakbym ponownie ją tracił. Jest tak podobny, tak spokojny jak Lily. Spoglądam na osnute czarnymi chmurami niebo naiwnie wierząc, że ona gdzieś tam jest. Ukryta z dala od wszystkiego, co raniło ją przez całe życie. Jest bezpieczna i czeka, czeka aż do niej dołączę...zaciskam mocniej pięści czując, jak wzrasta we mnie poczucie bezradności. Moja krew wrze jednocześnie przepełniając mnie chłodem. To obłęd, jestem szaleńcem, postradałem zmysły wręcz czując, jak stoi obok mnie tuląc swój policzek do mojego ramienia. Jak w dzieciństwie...

- Jesteś bardzo niewygodny, Severusie. – szepnęła kręcąc się przy moim sercu.
- A ty marudzisz. – mruknąłem czując, jak na moje policzki wypływają krwiste rumieńce. Nie interesowałem się wtedy dziewczynami, ale ona była taka niezwykła.
- Mogłeś wziąć poduszkę. – zaśmiała się. Ponieważ ojciec kupił mi różdżkę kilka dni wcześniej wyciągnąłem ją przemieniając kamień leżący obok w puchową poduchę. – Nie możesz czarować poza szkołą! – pisnęła wystraszona podnosząc się ze mnie.
- Mój ojciec jest ministrem, nie martw się. – uniosłem kącik ust nadal oszołomiony jej pięknymi, długimi włosami opadającymi delikatnie na ramiona. Była dla mnie idealna.
- Ufam ci. – westchnęła po chwili porywając poduszkę i układając ją na moim brzuchu. Słońce ponownie wyłoniło się zza chmur oświetlając bladą twarz Lily. Anielica. – O czym marzysz?
- Słucham? – spojrzałem na nią wyrwany ze swoich rozmyślań.
- No o czym marzysz? Kim chcesz kiedyś zostać?
- Chciałbym grać w Quiddicha. – przyznałem. Każdy inny by mnie wyśmiał znając mój strach przed wysokościami, ale ona tego nie zrobiła. Popatrzyła na mnie radośnie.
- Będę twoją pierwszą fanką. – złapała moją dłoń. Poczułem przenikający przez nią prąd, jakbym wskoczył do wody pełnej węgorzy.
- A ty? O czym marzysz? – wydusiłem. Pokręciła zabawnie oczami, jakby odpowiedź była najoczywistszą rzeczą na świecie. – No powiedz. – nalegałem.
- Chciałabym być zawsze szczęśliwa. To takie głupie, Severusie...ale...chcę mieć kiedyś rodzinę, która będzie taka jak ja. Chcę czytać moim dzieciom o magii, pokazywać im różne zaklęcia, zabierać na Pokątną.
- Nie ma w tym nic głupiego. – szepnąłem zahipnotyzowany. Przekręciła się na bok wpatrując we mnie tymi niezwykłymi oczami. Stworzona do rozkochiwania w sobie ludzi.
- Tak myślisz?
- Tak. – odpowiedziałem natychmiast. – Będziesz to kiedyś miała, obiecuję...

     Rzucam wszystkim, co znajduje się w pobliżu o ściany lochu. Moja Lily, moja wspaniała Lily...Ona powinna żyć! Powinna otrzymać wszystko, co najlepsze! Wyciągam różdżkę z kieszeni bombardując lustro zaklęciami, nie mogę na siebie patrzeć widząc twarz przegranego tchórza. Kiedy zostaje po nim jedynie pył jego miejsce zajmuje łóżko i inne meble tworząc przy tym krajobraz jak po wojnie. Kawałki drewna odbijają się od ścian aby z łoskotem opaść na zaśmieconą podłogę. Lampy eksplodują jarząc się niezdrowym światłem. Książki zaczynają płonąć tworząc szarawy dym.  Jestem tak przepełniony tym uczuciem! Tym żalem, cierpieniem, tą niegodziwością absurdalnego losu! Chcę krzyczeć, ale nie mogę. Głos zakleszcza się w moim gardle rozpychając każdą komórkę, oczy zachodzą mgłą nienawiści do wszystkiego wokół. Policzki zaczynają moknąć od przypływu niechcianych łez, moja ukochana, moja piękna! Dym dostaje się do moich płuc utrudniając oddychanie, ale to nic w porównaniu z tym, co dzieje się w mojej głowie. Ona w niej jest, jest w każdej komórce mojego ciała.

- Lily... – jęczę cicho upadając na kolana. Szlocham jak głupie dziecko, jakbym nie miał światu do zaoferowania nic więcej poza własnym bólem, żałosnym i niegodziwym. Głowa pulsuje okrutnie, obrazy zlewają się w jedną niewyraźną grę cieni i...znikam...


Czuję delikatny dotyk na nadgarstku. Próbuję otworzyć oczy, jednak są zaklejone jakąś lepką
substancją.
- Nie rób tego, Severusie... – ten głos. Ten anielski śpiew dla mych uszu.
- Lily? – szeptam sparaliżowany.
- Tak, głuptasie. – śmieje się. To jej śmiech!
- Chcę cię ujrzeć. – czuję, jak jej dłoń spoczywa na moim policzku.
- Ujrzysz, kiedy wyzdrowiejesz. Wtedy zabiorę cię do domu. Posadziłam w ogródku te niebieskie róże od pani Lopsy. Wiem, że je uwielbiasz. – znów się śmieje a ja w końcu oddycham. Ona jest obok, jest przy mnie. Moja ukochana, moja piękna.
- Nie mogę żyć bez ciebie. – jęczę.
- O czym ty mówisz?! Nigdzie nie odchodzę, Severusie bądź poważny! Dzieciaki nie zniosłyby tego...no i kocham cię przecież.
- Dzieci? – szepczę.
- Boże, straciłeś pamięć? Kochanie, przerażasz mnie. – czuję jak zabiera dłoń, więc zatrzymuję ją sycąc się tym uczuciem.
- Nie, nie obawiaj się mnie, Lily. Ja...tak bardzo cię kocham... – nie ma dla mnie znaczenia, czy to niebo czy piekło. Chcę być przy niej, chcę ją ujrzeć.
- Nie obawiam się. – całuje mnie. Całuje tak niezwykle, jakby była aniołem. – Po prostu chcę, żebyś zawsze był moim Severusem, z którym całymi dniami leżałam na łące.

     Wyciągam dłoń, aby przybliżyć jej twarz do mojej, ale natrafiam na puste powietrze. Zaniepokojony po raz kolejny próbuję otworzyć zmęczone powieki szepcząc jej imię. Zamiast głosu mojej ukochanej dobiega do mnie jedynie czyjś szept.

- Ma halucynacje Albusie, obawiam się...obawiam się, że chciał popełnić samobójstwo.
- Zranione serce to największa tragedia, moja droga...

Zaciskam mocniej powieki, nadal jestem w piekle...nadal bez niej...






poniedziałek, 3 marca 2014

Rozdział 5

"- Boisz się ma­gii, Richardzie?

- Zaw­sze mnie fas­cy­nowała - od­parł po na­myśle. - Cieka­wiła i po­ciągała. Te­raz wiem, że jest ma­gia, której na­leży się oba­wiać. Ale myślę, że z nią jest tak jak z ludźmi: jed­nych le­piej omi­jać z da­leka, in­nych dob­rze jest poznać." - Terry Goodkind


     Święto Duchów jak zawsze obchodzono z należytym szacunkiem, wszakże szkołę zamieszkiwało wiele zawieszonych pomiędzy światami. Wieczorem Wielka Sala zalśniła tysiącem świeć a Prawie Bezgłowy Nick opowiadał Gryfonom o swojej śmierci, uwielbiał to robić a tak się składało, że owe święto idealnie się do tego nadawało. Wśród uczniów lwa siedziała niejaka Hermiona Granger, bezkreśnie zakochana w chłopaku, który jak zawsze palił ją swoim spojrzeniem. Tym razem jednak nie było w nim szyderstwa czy nienawiści a coś zupełnie odwrotnego.

- Rozmawialiśmy z Hagridem. – odezwał się Harry ściągając dziewczynę z powrotem na ziemię.
- I jak? – spytała Ginny skubiąc marchewkowe ciasto.
- Nijak, podobno to Petrova rozszczepiła kryształ. – burknął Ron.
- Co takiego? – szatynka spojrzała na nich, jak na olśnienie. – Wiecie, w jaki sposób to zrobiła?
- Nie, Hagrid nie chciał powiedzieć. Chyba sam do końca tego nie wie. – odparł Harry przyglądając się przyjaciółce. Znał ten błysk w jej oczach.
- Słuchajcie, żeby rozszczepić kryształ Khaali potrzeba naprawdę silnej magii. Jeżeli Petrovej udało się to zrobić, to zdecydowanie musiała korzystać z czyjejś pomocy, bo do rozłożenia pradawnych artefaktów na części należy połączyć równie stare siły.
- Nie kumam. – przyznał rudzielec.
- Och, Ron. To proste. – jęknęła Gryfonka. – Istnieją trzy pradawne siły. Nasza, magia czarodziei zapoczątkowana przez Etnę i Mefiusa. Magia elfów, od których wywodzą się wszystkie skrzaty, gobliny i syreny zapoczątkowana przez naturę oraz olbrzymy, od których pochodzą ludzie, olbrzymy pojawiły się jako pierwsze i wywodzą się ze skał nabrzeżnych. Jeżeli chcesz rozbić na części coś tak silnego i starego, to potrzebujesz wszystkich trzech sił. – wytłumaczyła.
- Przeraża mnie, że aż tyle mieści się w twojej głowie. – mruknął Weasley.
- Czyli zakładając, że Petrova była tą częścią czarodziei, to musimy jeszcze znaleźć elfa i olbrzyma?
- Nie do końca, Harry. Możliwe, że przy rozbiciu kryształu Petrova musiała podzielić się nim z resztą, ale nikt nie słyszał o pozostałych częściach. Fakt, elfy pewnie zachowałyby to dla siebie, jednak olbrzymy zawsze chciały mieć większą władzę, chętnie użyłyby mocy kryształu Khaali dla swoich celów.
- Nadal niewiele nam to daje. – wtrąciła Ginny. – To tak w sumie... – nagle drzwi do Wielkiej Sali otwarły się z hukiem a do środka wbiegł pierwszoroczniak z Hufflepuffu.
- Elza! Elza! – krzyknął. – Ona nie żyje! – pisnął, po czym runął na ziemię tracąc przytomność.

     Wszyscy zerwali się z miejsc wybiegając na korytarz. Nikt nie zważał na nawoływania nauczycieli. To, co powiedział chłopiec nie do końca było prawdą, przy wyjściu na błonia lewitowała mała dziewczynka, ale nadal żyła. Jej widok był przerażający, twarz przypominała swoim wyrazem panią Pomrey, kiedy odnaleziono ją wpół żywą z pokrwawionym ubraniem. Tyle, że Elza była o wiele bledsza a przy swojej drobnej posturze niczym nie różniła się od ducha. Wokół rozniosły się piski i krzyki. Przerażenie ogarnęło wszystkich, profesor Dumbledore wraz z pozostałymi nauczycielami stanął pod uczennicą i po dłuższej chwili udało mu się ściągnąć ciało dziewczynki na ramiona Hagrida, który sam wyglądał jakby miał zemdleć. Hermiona natychmiast zaczęła szukać wzrokiem Dracona, jak się okazało stał kilka kroków dalej przyglądając jej się uważnie. On również wyglądał na zaszokowanego i zdezorientowanego. W szkole działo się coś złego, musieli zacząć działać szybciej, inaczej ktoś w końcu zginie.

- Przeszukałam wszystko, ale nigdzie nie ma informacji o takich napaściach. – warknęła szatynka odrzucając kolejną księgę na stos. Wraz ze Ślizgonem zamknęła się w Pokoju Życzeń, kiedy wszyscy już zasnęli i od dłuższego czasu próbowali znaleźć rozwiązanie całej sytuacji.
- Coś musi łączyć pielęgniarkę i tego dzieciaka. – mruknął Draco pocierając zmęczone oczy.
- Pewnie tak. Elza, tak się nazywała Puchonka. O niej coś się znajdzie, ale pani Pomfrey? Tylko nauczyciele ją znają, nic nam nie powiedzą. – chłopak wbił wzrok w drewniany sufit. Jak zawsze przesiadywali w chatce z jego wyobraźni. Oboje czuli się w niej bezpiecznie i swobodnie.
- Może pogadam ze Snapem? – rzucił.
- Myślisz, że pani Pomfrey opowiadała mu historie swojego życia? – odparła z powątpiewaniem.
- Nie, ale i tak może wiedzieć więcej. Ty pogadaj z gajowym. Siedzi tu tak długo, pewnie usłyszał co nieco. – westchnął blondyn pragnąc jedynie położyć się do ciepłego łóżka.
- Dobra, zrobię to po zielarstwie. – szatynka spojrzała na wiszący nad kominkiem zegar i wstała jak porażona. – Już trzecia w nocy! – chłopak uniósł jedną brew mierząc ją wzrokiem.
- Wprowadziłem kilka zmian w tym pokoju. – mruknął. – Widzisz tę szafę? Przeniesie nas do łazienek w naszych dormitoriach. Jedno puknięcie wieża, dwa puknięcia lochy. Jeżeli łazienki będą akurat zajęte, to klamka zalśni czerwienią. – wytłumaczył beznamiętnie. Gryfonka podeszła do drewnianego mebla.
- Wspaniały pomysł. – przyznała ziewając przy tym przeciągle. – Zaskakuje mnie, co mieszka w twojej głowie, wiesz?
- Nie chcesz wiedzieć, co teraz w niej siedzi. – uśmiechnął się lubieżnie. Dziewczyna pokręciła głową również posyłając mu uśmiech.
- Musimy pójść spać. Mamy pierwsze Eliksiry.
- Przygotowałem się na to. – mówiąc to pokręcił różdżką w stronę kanapy przemieniając ją w wielkie łoże z baldachimem.
- I że niby ty masz problemy z transmutacją? – zaśmiała się dziewczyna ponownie kręcąc głową. Ron powiedział jej kiedyś, że przypomina sowę, kiedy to robi. Nie odzywała się do niego przez miesiąc, aż pokazał jej uroczą płomykówkę kręcącą głową w ten sam sposób, co oczywiście rozczulało każdego. Zmiękła, aczkolwiek więcej już o tym nie rozmawiali.
- Nie lubię odkrywać wszystkich kart. – wzruszył ramionami zdejmując spodnie i koszulę. Szatynka w ślad za nim pozostała w samej bieliźnie i szarej bluzie bez zamka. Kiedy oboje ułożyli się obok siebie oświetlani jedynie nostalgicznym światłem płomyków w kominku. Granger zaczarowała zegar, aby obudził ich za trzy godziny.
- Dobranoc, Draco. – szepnęła mocniej wtulając się w umięśnione ciało blondyna.
- Śpij...Hermiono. – uśmiechnęła się szerzej, słysząc swoje imię. W jego ustach brzmiało dziwnie pięknie, chociaż częściej mówił do niej po nazwisku. Zmęczeni zasnęli natychmiast.

Wiem, że krótko, ale mam nadzieję, że dobrze;)

piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 4

"Miłość jest gorącym zapomnieniem o wszystkim." - Victor Marie Hugo.

Chciałabym ten rozdział zadedykować Zakochanej.
Moja Droga! Mam nadzieję, że wena Cię nie opuści a po Tłustym Czwartku jesteś w tak samo dobrym nastroju jak ja;D Uwielbiam Twoją spostrzegawczość, chyba myślimy podobnie. Tylko pisz Ty częściej te cholerne notki no! Cheer up!

Gisia, nadal czekam na DracoxLuna ;> No i jesteś chyba pierwszą osobą, która zauważyła mojego bloga, bardzo cieszę się widząc, że zostałaś z tym opowiadaniem na dłużej:)

A teraz smacznego!


- Co jej się stało?
- Nie wiem, Ron. Nie chce powiedzieć o co chodzi. – westchnęła po raz kolejny Ginny.
- To już trwa kilka dni jak tak leży i płacze. – Harry spojrzał w kierunku schodów do pokoju dziewczyn. – Może Ślizgoni coś jej zrobili?
- No jasne! Pewnie Fretka i reszta znów ją z wyzywali. – warknął rudzielec.
- Tego nie wiemy, poza tym wątpię, żeby Hermiona wzięła coś takiego do siebie. Po tylu latach prędzej trzasnęłaby w nich jakimś zaklęciem. – powątpiewała Ginny. – A jak śledztwo w sprawie pani Pomfrey?
- Jakie śledztwo? – mruknął Ron czerwieniejąc na twarzy.
- Dobrze wiem, że tak łatwo sobie nie odpuściliście. – uśmiechnęła się do niego pobłażająco.
- Nic nie mamy. – przyznał Harry. – Może rzeczywiście był to przypadek.
- Nie do końca się z tym zgadzam. – wszyscy spojrzeli w stronę schodów. Granger wyglądała nie najlepiej z cieniami pod oczami i włosami w stylu czarownic z horrorów. Podeszła do przyjaciół i usiadła obok Rona na kanapie. – Myślę, że to ten kryształ. Czytałam o nim w Dziale Ksiąg Zakazanych.
- Byłaś tam?!
- Tak, Ron. To książki, nie mogłam chociaż nie zajrzeć. – pokręciła oczami. – Kryształ jest bardzo silnym artefaktem, nawet jeżeli to tylko jego część. Próbowałam znaleźć jakieś informacje o Petrovie, w bibliotece są stare zbiory Proroka. W jednym znalazłam notkę, że niejaki Dimitriv Petrova został oskarżony i skazany do Azkabanu za manipulację ludzkimi umysłami w złych celach. Podobno potrafił doprowadzić każdego do obłędu jednym spojrzeniem. – Harry nagle się poruszył.
- To by miało sens. Jeżeli posiadał część kryształu, to równie dobrze przed skazaniem mógł przekazać go komuś innemu z rodziny.
- Jedno mi się jednak nie zgadza. – westchnęła szatynka. – Petrova wcale się nie kryje z posiadaniem kryształu Khaali. Ministerstwo nie powinno jej go zabrać?
- Mogę wysłać sowę do ojca, pewnie coś o tym wie. – zaproponował Ron. Cała czwórka przystała na taką opcję.
- Hermiono. – zaczęła Ginny. – Martwimy się o ciebie, ktoś cię skrzywdził?
- Nie, po prostu miałam gorsze dni. Już jest ok. – skłamała. Po ujrzeniu Malfoya i Petrovy w namiętnym uścisku wciąż miała ochotę wymiotować. Chłopak wysyłał do niej sowy, ale straszyła je swoim kotem, więc omijały jej pokój. Pergamin dwustronny wrzuciła na dno kufra a blondyna unikała jak ognia udając, iż nie widzi jego płomiennych spojrzeń na zajęciach. – MagGonagall prosiła, żebym pojawiła się u niej dzisiaj. Idę się ogarnąć. – dodała znikając na schodach.
- Wierzycie jej? – westchnął Harry.
- Absolutnie nie. – odparli oboje.

     Słońce zachodziło już za horyzontem, kiedy szatynka stawiła się pod salą do transmutacji. Nie miała ochoty za wiele ze sobą robić, więc splotła włosy w długi warkocz a na twarz nałożyła trochę maskującego niedoskonałości kremu Lavender. Wolała nie pokazywać nauczycielce swojego stanu. Zapukała do drzwi.

- Proszę. – usłyszała głos McGonagall. Weszła do środka. – Panno Granger, chociaż pani jest na czas. – mruknęła nauczycielka układając słoiki z żabim skrzekiem w komodzie.
- Pomóc? – spytała spoglądając na różnego rodzaju maści i przedmioty.
- Dziękuję, ale nie po to cię wezwałam. – opiekunka Gryfonów posłała jej jeden z niewielu dobrotliwych uśmiechów. Nagle drzwi znów się otworzyły i stanął w nich Ślizgon. Oczywiście, nie raczył wcześniej zapukać. – Spóźnił się pan, panie Malfoy.
- Miałem trening. – warknął. Nie wyglądał najlepiej. Hermiona znów spojrzała na swoją nauczycielkę obawiając się, że dostała za coś szlaban i nawet o tym nie wie.
- Nieważne. Rozmawiałam z profesorem Snape’m o twoich złych ocenach z Transmutacji. Oboje doszliśmy do wniosku, że ktoś powinien ci pomóc, tak się składa, że pani Granger jest najlepszą uczennicą...
- ...w szkole, wiem o tym. – mruknął zniechęcony. – Wątpię, czy to coś da.
- Przekonamy się. Wrócę za godzinę, w tym czasie proszę omówić rozdział trzeci, na następnych zajęciach m pan umieć przemienić szczura w lustro, panie Malfoy. – po czym po prostu opuściła salę zostawiając ową dwójkę samą. Kiedy zamknęły się za nią drzwi blondyn od razu podszedł do dziewczyny, ona jednak odsunęła się od niego z wyciągniętą różdżką.
- Odsuń się, albo cię sparaliżuję, lub zmienię w fretkę. – syknęła. Spojrzał na nią nie rozumiejącym wzrokiem.
- O co ci chodzi? – zaśmiała się słysząc to pytanie.
- No nie wiem, może o to co zaszło w sali od Obrony? Pomiędzy tobą a Petrovą? – warknęła nadal mocno zaciskając palce na różdżce.
- O czym do cholery do mnie mówisz?
- Widziałam was! – wrzasnęła. – Widziałam, jak...jak...jesteś kretynem, Malfoy.
- Uroiłaś sobie coś. – burknął wbijając w nią spojrzenie pełne lodu. – Dalej, trzaśnij czymś we mnie. – dodał nabijając się praktycznie na różdżkę dziewczyny. – Śmiało.
- Idioto! – syknęła wymijając go. W ostatniej chwili chłopak złapał szatynkę za ramię obracając twarzą do siebie. Słońce już zaszło a światło świec lizało jego przystojną twarz. Taki właśnie był Draco Malfoy. Władczy, namiętny i tajemniczy. Dlatego kobiety go kochały, dlatego ona uległa. – Widziałam cię w sali od Obrony jak prawie pieprzyłeś się z Petrovą na biurku. – rzuciła.

     Jego oczy momentalnie się rozszerzyły. Puścił ramię dziewczyny jakby analizując coś. Odsunęła się od niego nie wiedząc, czy powinna wyjść, czy jednak chce usłyszeć jakieś marne wytłumaczenia. Kto jak kto, ale Malfoy nie dałby się tak łatwo omamić jakiemuś zaklęciu, więc pozostało jedno wytłumaczenie, on naprawdę chciał kochać się z tą kobietą w jej klasie.

- Myślisz, że mógłbym cię zdradzić? – to pytanie zawisło w powietrzu przytłaczając oboje. Draco, którego znała z dawnych lat nie miałby z tym problemów, ale czy ten narażający dla ich związku życie chłopak mógłby? Zdradziłby?
- Wiem, co widziałam. – wydusiła z siebie nie mogąc spojrzeć mu prosto w oczy.
- Ale ja nie wiem...rozumiesz? Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- Przyszłam pod salę o północy, drzwi były uchylone. Byłeś tam z nią, co jest tutaj do rozumowania. – przetarła oczy dłonią.
- Pamiętasz, jak chciałaś mi udowodnić swoje uczucia? – szepnął z kamienną twarzą. Kiwnęła głową spoglądając na niego. Chłopak sięgnął po swoją różdżkę i zaklęciem naciął dłoń.
- Draco. – warknęła dziewczyna.
- Ja, Draco Lucjusz Malfoy przysięgam, iż jestem wierny tylko jednej kobiecie. Hermionie Jane Granger. Jeżeli umyślnie ja zdradzę...niech mnie piekło pochłonie.– wyrecytował. Rana zalśniła złotem i zniknęła.
- Czy to była przysięga krwi? – szepnęła.
- Owszem. – odparł wypuszczając ciężko powietrze. Dopiero wtedy Gryfonka zauważyła, że nie wygląda tak dobrze jak zawsze. Jakby i on nie przespał kilku nocy.
- Wiesz, że konsekwencje mogą być tragiczne? Draco...postawiłeś na szali swoją duszę.
- I zrobię to za każdym razem, bo cię kocham.


     Dzień przed Świętem Duchów pani Pomfrey wróciła do Hogwartu. Przywitano ją głośno na Wielkiej Sali a profesor Dumbledore po wygłoszeniu krótkiej mowy posadził obok siebie przy stole nauczycielskim, co przyjęła z ogromnym rumieńcem na twarzy. Hermiona jakkolwiek się starała nie mogła przestać myśleć o profesor Petrovie, która na zajęciach z Obrony jawnie przymilała się do Malfoya. Czwórka Gryfonów próbowała znaleźć informacje o kobiecie, jednak nawet ojciec Rona nic nie wiedział. Jedynym wyjściem było zakraść się do jej pokoju, ale nawet Granger nie popierała tego pomysłu, chociaż sama chciała w końcu dowiedzieć się, co blondynka knuje.

- Ron, to bardzo głupi pomysł. – upominała przyjaciela po raz kolejny, kiedy przechadzali się po okrytych liśćmi błoniach.
- A jak inaczej mamy się czegoś dowiedzieć? – warknął zirytowany chłopak.
- Posłuchajcie. – dziewczyna zatrzymała się przed przyjaciółmi. – Pomijając fakt, że za coś takiego po prostu nas wywalą...jeżeli ona na serio korzysta z mocy kryształu, to może nam się stać krzywda. Dobrze się kryje, nie będą nawet jej podejrzewać.
- To co chcesz zrobić? – jęknął Ron.
- Może Hagrid coś wie? – wtrącił Harry. – Widziałem jak rano rozmawiał z pielęgniarką. Dał jej czapkę z fretek.
- Obrzydlistwo. – mruknął Ron. – To chodźmy do Hagrida.
- Ja nie mogę. – westchnęła dziewczyna.
- Nadal dajesz korki Malfoyowi? Ja już dawno bym go zmienił w coś i wrzucił do jeziora.
- McGonagall mnie o to poprosiła. – wzruszyła ramionami.
- Uważaj na siebie.
- Jasne, Harry.


     Chłopcy pożegnali się z Granger i razem poszli do chatki Hagrida na skraju lasu. Już z oddali dostrzegli biały dym wydobywający się z komina, co oznaczało, że Hagrid jest w domu. Zapukali mocniej w drzwi.

- Cholibka, co wy tu robicie? Nie powinniście mieć lekcji, czy coś? – mruknął olbrzym przyglądając im się.
- Już po zajęciach. – przyznał Ron.
- No tak, ten czas. Za szybko leci, tak, za szybko. – chrząknął. – No co tak stoicie, wchodźcie do środka.
- Chcemy z tobą porozmawiać. – odparł Harry siadając obok Kła, który już zaczął ślinić im spodnie.
- O pani Pomfrey. – dodał Weasley.
- A wy znowu pakujecie się w kłopoty, sprawy Ministerstwa, to sprawy Ministerstwa.
- Czyli Ministerstwo wie o wszystkim? – Potter nie dawał za wygraną.
- Za długi język, mam za długi język. – mruknął sam do siebie.
- Hagrid, to ważne. Podejrzewamy, że profesor Petrova coś knuje. Musisz nam pomóc.
- Profesor Petrova jest tutaj z woli Dumbledora. Jeżeli on jej ufa to i wy macie, rozumiemy się? Dimitriv to jedno, ale przysięgam, że ona nie jest taka.
- Dimitriv Petrova? Ten, który siedzi w Azkabanie?
- Skąd o nim wiecie? – spojrzał na Gryfonów.
- Z Proroka, ojciec czyta. – skłamał Ronald.
- Jest jego córką, tak? – dopytywał Harry. Rubeus westchnął siadając ciężko na zniszczonym łóżku, który skrzypnęło niezadowolone.
- Dimitriv Petrova jest jednym z tych, którzy jako pierwsi przeszli na złą stronę. Zanim jednak to się stało urodziła mu się śliczna córka. Profesor Petrova sama pomogła go schwytać, kiedy tylko nauczyła się władać magią. Rozszczepiła kryształ narażając się na gniew Sami – Wiecie – Kogo. Cholibka...
- To ona go podzieliła?! – Harry aż zerwał się z miejsca. – Czyli nadal może mieć pozostałe dwie części, tak?
- Reszta kryształu jest dobrze ukryta, niepotrzebnie go wam pokazywała. A teraz zmykajcie, robi się ciemno.
- Wiesz, co stało się pani Pomfrey? – rzucił Ron, kiedy mieli już wychodzić.
- Nie, kto ma wiedzieć ten wie. Idźcie już.
- On coś wie. – mruknął Weasley, kiedy znów znajdowali się w murach szkoły.
- Zdecydowanie. – przyznał Harry.


     W tym samym czasie dwoje młodych uczniów zamknęło się w sali od transmutacji. Jak się okazało, Malfoy niekoniecznie miał problemy w owym przedmiotem, ale udawanie ich pozwalało im przebywać ze sobą bez żadnych podejrzeń.

- Musimy przerobić szósty rozdział. – jęknęła dziewczyna pomiędzy namiętnymi pocałunkami blondyna.
- Później. – mruknął przyciskając ją mocniej do ściany. Jego dłonie łapczywie poznawały jej piękne ciało. Ona sama rozkoszowała się umięśnionym torsem chłopaka, kto by pomyślał, że wyrośnie z niego taki mężczyzna?
- Zostało nam niewiele czasu. – szepnęła przygryzając jego ucho.
- Wystarczy. – zachrypiał rozgrzewając ją jeszcze bardziej. Odsunął się od dziewczyny i jednym ruchem ręki zrzucił podręczniki z ławki. – Ta ławka zapamięta nas na długo. – dodał uśmiechając się lubieżnie.

środa, 26 lutego 2014

Rozdział 3


 Chciałabym bardzo, bardzo, bardzo podziękować za cudowne słowa odnośnie ostatnich dwóch rozdziałów:) To niesłychanie przyjemne, kiedy wchodzę na swojego bloga i widzę, że nie piszę dla samej siebie. Mam nadzieję, że ten rozdział również przypadnie Wam do gustu, bo na serio nie byłam pewna jak stworzyć sytuację końcową a ona tak strasznie pasuje mi do wyobrażenia rodziny Malfoyów, że aż no musiałam :D A teraz smacznego!




     Urodziny Harrego zbliżały się wielkimi krokami, ponieważ Gryfoni uwielbiali imprezowanie w Pokoju Wspólnym wszyscy czekali na ten dzień ze zniecierpliwieniem. Hermiona próbowała wyciągnąć od Ginny jakieś informacje odnośnie jej prezentu, ale ta milczała jak zaklęta. Odpuściła po jakimś czasie licząc, iż przyjaciółka sama w końcu jej powie. Ron oczywiście oznajmił wszystkim o wiele wcześniej, iż chce podarować Wybrańcowi jedną z Zakazanych Ksiąg o najgroźniejszych stworzeniach świata, co musiało dotrzeć do uszu Harrego. Pomimo to ten udawał, iż nic nie wie. Nie chciał sprawić przyjacielowi zawodu. Gorzej było z Granger, która uważała, iż księgę należy odnieść do biblioteki. Sama stworzyła dla Pottera medalik ochronny, który wyczuwając czarną magię zaczyna drgać i ogrzewać skórę. Nie było to najłatwiejsze, ale czego nie robimy dla osób, które kochamy? Draco posiadał już takowy, ale nigdy nie widziała, żeby go nosił. Cóż, w jego domu musiałby wypalać mu skórę. Właśnie skończyli zajęcia z zielarstwa, zmęczeni obezwładnianiem żywych lian, które próbowały spętać uczniom nogi i zawiesić ich pod sufitem szklarni, kiedy wokół rozległ się czyjś przerażający krzyk. Harry i reszta bez namysłu wybiegli ze szklarni na dziedziniec. To, co ujrzeli pozostało im w pamięci do końca życia. Wysoko nad ziemią lewitowała pani Pomfrey, przesiąknięta krwią z wykrzywioną twarzą bardziej przypominała zjawę z koszmarów niż człowieka...

- Podobno zbierała jakieś zielska z jeziora i zaatakowała ją ośmiornica.
- Nie wierzę w to, Neville. – westchnął Harry. Wciąż miał przed oczami jej twarz. Poczuł dłoń przyjaciółki na ramieniu, posłał jej blady uśmiech.
- Wyjdzie z tego, u Świętego Munga na pewno mieli już takie sytuacje. – nie była co do tego przekonana, jednak wierzyła, że ktoś pomoże szkolnej pielęgniarce.
- Dumbledor znajdzie winnego, skoro nie kazał nam wracać do domów, to nie ma się czym przejmować. – mruknął Ron.
- Nie ma się czym przejmować? – warknął Harry. – Niewinna kobieta została zaatakowana w biały dzień na terenie szkoły, Ron. Pomijając fakt, że jest o wiele lepszą czarownicą od nas wszystkich a nie mogła się obronić, to nawet nie wiemy czy z tego wyjdzie. Nadal uważasz, że nie ma się czym przejmować? – Weasley spiorunował go wzrokiem.
- Dobrze wiesz, że nie o to chodzi! Może rzeczywiście zaatakowała ją jakaś ośmiornica z jeziora a Dumbledor właśnie ją wyławia. Ciągle tylko szukasz sytuacji, żeby pokazać jakim to nie jesteś Wybrańcem.
- Co Ron? – Harry aż wstał z wrażenia.
- To, co słyszałeś! Kombinujesz jak znaleźć okazję, żeby po raz kolejny kogoś pokonać i zabłysnąć, ale przyjmij do wiadomości, że nic nie zrobisz!
- Chłopcy. – Hermiona stanęła pomiędzy nimi.
- Jesteś nienormalny! Myślisz, że chcę taki być? Że chcę być Wybrańcem?! Nie, Ron! Wolę mieć normalną, szczęśliwą rodzinę, której ty nie potrafisz docenić! - rudowłosy już chciał coś odpowiedzieć, ale wymianę zdań ucięła Ginny gromiąc wszystkich podobnie jak pani Weasley.
- Uspokójcie się! Nie pomożecie w taki sposób, chcecie coś zrobić to po prostu nie wpadajcie w kłopoty. Skrzydło jest zamknięte i lepiej, żeby nie musieli zastąpić pani Pomfrey kimś innym, bo nie umiecie normalnie rozmawiać! A teraz do łóżek! – chłopcy spojrzeli na nią zaskoczeni i po chwili oboje skierowali się w milczeniu do swojego dormitorium.
- Widać, że wychowałaś się wśród samych braci. – przyznała Granger znów siadając przed kominkiem.
- Trzeba umieć sobie radzić z tyloma facetami, inaczej Fred i George już dawno wysadziliby mnie w powietrze. – obie zaśmiały się na myśl o tym.
- Tak na poważnie, to też nie wierzę w ośmiornicę z jeziora. Widziałaś, ona wisiała w powietrzu, to musiała być sprawka czarodzieja.
- Myślisz, że On tutaj jest, w szkole? – Weasley spojrzała zaskoczona na przyjaciółkę.
- Na pewno ma swoich wyznawców w tych murach, pytanie jaki mieli cel w unieszkodliwieniu pielęgniarki?


      To pytanie nie dawało nikomu spokoju. Gdyby zaatakowano ucznia, to zapewne byłby jakiś znak zdrady rodu, czy nieczystej krwi. Gdyby zaatakowano nauczyciela, to również znalazłyby się jakieś logiczne wyjaśnienia. Pokrzywdzona jednak została pielęgniarka, która na co dzień nie prowokowała nikogo do takiego czynu. Granger już zasypiała, kiedy poczuła, jak w kieszeni koszulki coś jej ciąży. Wyciągnęła różdżkę spod poduszki i szepnęła lumos. Delikatne światło oświetliło pergamin, na którym widniała wiadomość od Malfoya. Odczytała ją zaskoczona.

Myślisz, że to przypadek?
D.


     Dziewczyna sięgnęła po pióro z niekończącym się tuszem i zaczęła odpisywać.
Jej współlokatorki już przywykły do faktu, iż siedzi po nocach ucząc się, więc nie wyglądało to
tak podejrzanie jak myślała.

Wiesz coś o tym?
H.


Zagryzła wargę, pytanie mogło brzmieć dwojako, ale nie było już odwrotu.

Mam kilka pomysłów, ale bardziej interesuje mnie jak, nie kto.
D.

Wyglądało jak zaklęcie paraliżujące połączone z crucio.
H.


     Popierała Ginny, iż nie powinni się w to mieszać i pozostawić całą sprawę nauczycielom, ale po tylu latach spędzonych z Harrym i Ronem wiedziała, że czasami im łatwiej jest znaleźć odpowiedzi. Nie zawsze przestrzeganie wszystkich procedur doprowadza do celu a zarówno Dumbledor jak i reszta muszą je przestrzegać. W sumie wszyscy powinni, jednak owej trójce zazwyczaj wszystko uchodziło na sucho.

Gdyby to było crucio zleciałoby się Ministerstwo,
Chyba powinnaś już spać. Ciężko analizujesz.
D.


Czy on ją właśnie wyśmiał?

Panie Malfoy, zawsze dobrze analizuję.
Co do Ministerstwa, to nie oszukujmy się,
Ostatnimi czasy są zajęci innymi sprawami, o ile w ogóle coś robią.
H.


     Pokręciła głową. Przywykła do faktu, iż czasami jest despotyczny, ale nie do końca potrafiła znosić to ze stoickim spokojem. Na pergaminie znów pojawiły się słowa.

Urażona duma? Gryfoni...
Panno Granger, może i masz rację co do Ministerstwa.
Nadal jednak nic nie wiemy,
Musisz na siebie uważać.
D.
P.S. zmieniono nam rozkład zajęć, masz ze mną Obronę.


- Co takiego? – dziewczyna natychmiast zakryła usta dłonią, nie chciała obudzić Ginny i reszty. Pokręciła głową zła na własną głupotę.

Porozmawiamy w Pokoju Życzeń.
Jutro o północy.
H.
P.S. Muszę znosić zalecającą się do ciebie Petrovę?
Widok godny Merlina.





     Piątek okazał się deszczowy i ponury. Nie przeszkadzało to jednak uczniom Gryffindoru cieszyć się z przygotowań do imprezy urodzinowej dla Harrego. Nie wiadomo jakim cudem udało się utrzymać wszystko w tajemnicy, ale przez cały dzień Hermiona i Ron nie opuszczali go na krok w ostatniej chwili odwracając uwagę od braci Weasley niosących tort w kształcie twarzy Snape’a robiącego zeza czy Nevilla obarczonego podebraniem słodkości z kuchni. Cała trójka właśnie zmierzała na Obronę, kiedy zza zakrętu wyłonił się nauczyciel Eliksirów.

- O proszę, nasz słynny Potter i jego przyjaciele. Czyżbyś już się puszył, chłopcze? – syknął wbijając w Harrego swoje czarne węgielki.
- Nie wiem, o czym pan mówi, panie profesorze. – przyznał Gryfon czując jak jego blizna zaczyna pulsować na czole. To był znacząco zły znak.
- Oczywiście, ale zapamiętaj, że twoje urodziny to zwykły dzień i jeżeli odstawisz chociaż jeden numer, będę wiedział. – uśmiechnął się upiornie wymijając zaskoczonych uczniów.
- Ten człowiek przeraża mnie z roku na rok coraz bardziej. – pisnął Ron mocniej ściskając różdżkę.
- Po wypadku pani Pomfrey wszyscy nauczyciele są czujniejsi. Gdyby stało się to uczniowi byłyby niezłe problemy. – westchnęła Hermiona zatrzymując się przez salą.

     Wokół zebrali się już wszyscy uczniowie, większość Gryfonów nie kryła zawodu, kiedy zamiast Puchonów pojawili się Ślizgoni, ale dziewczyna od razu zauważyła blond czuprynę pod ścianą. Draco jak zawsze otoczony wianuszkiem dziewczyn ze swojego domu wręcz roztaczał aurę władzy i przyciągał jak magnes. Przez ułamek sekundy ich spojrzenia spotkały się, więc szybko skupiła się na rozwodach Rona o tym, że Ślizgoni na pewno będą oszukiwać. Cóż, musiała przyznać mu rację. Przez ostatnie lata cała trójka przekonała się na własnej skórze, iż uczniowie węża nie należą do najuczciwszych i zawsze pragną wykazać Gryfonom ich słabości, szczególnie na boisku. Drzwi do sali otworzyły się z impetem ukazując profesor Petrovą w czerwonej, krwistej szacie. Ruchem ręki zaprosiła uczniów do środka i kiedy zajęli już swoje miejsca wyciągnęła z komody niewielki woreczek.

- Miłość i nienawiść. – przemówiła a jej głos rozniósł się po sali. – Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak wiele można uczynić, jeżeli potrafi się panować nad tymi emocjami. W zakazanych księgach, które niedługo każę wam zacząć czytać znajdziecie wiele informacji odnośnie wywoływania dzikich bestii, zmieniania ludzi w ich najgorsze koszmary, tworzenia złota i sprawiania prawdziwego cierpienia. Nigdzie jednak nie uczą o magii umysłu, a to bardzo ważne. – wszyscy wpatrywali się zdumieni w nauczycielkę, kiedy wyjmowała z woreczka małą, przezroczystą kulę. – To moi drodzy jest kryształ Khaali. Niewielu o nim zapewne słyszało...panna Granger? – tym razem zaskoczeni uczniowie skupili się na Gryfonce z wystrzeloną w sufit dłonią.
- Kryształ Khaali to pradawny artefakt. Należał do jednej z pierwszych niemagicznych żon. Jej mąż, Alcjusz stworzył go dla niej z własnej krwi kiedy umierał, aby nie musiała obawiać się zemsty innych czarodziei. Wlał w niego miłość przez co nadał mu czystość. Niestety Khaali nie była mu wierna i przysięgając mu nad łożem śmierci, iż nigdy go nie zdradziła kryształ zalśnił czerwienią ukazując jej kłamstwa. Alcjusz znienawidził ją i ostatkiem sił dodał i to uczucie. Od tamtego czasu kryształ może manipulować każdym, kto ma coś na swoim sumieniu. Posiadanie go może przynieść niesłychaną chwałę, jednak nikt nie jest całkowicie czysty, większość wpada przez niego w obłęd, który...
- ...który kończy się okrutną, bolesną śmiercią. – dokończyła za nią profesor Petrova. Przez chwilę patrzyła na swoją uczennicę jakby analizując coś, po czym uśmiechnęła się chłodno. – Pięć punktów dla Gryffindoru. Jak już powiedziała panna Granger, kryształ może przynieść każdemu wieczną chwałę, przez co jest bardzo cenny. Nie znalazła się jednak jeszcze osoba godna posiadania go, dlatego obecnie pozostaje jedynie przedmiotem nauki. Nie radzę wam próbować go skraść, bo prędzej on skradnie z was życie. Ta kula to jedna z trzech części kryształu, nie wiadomo gdzie są pozostałe dwie, ale użyte w zły sposób mogą stanowić silną broń.  Dobrze, pan Longbottom i pan Zabini do mnie. – zaskoczeni uczniowie spojrzeli wpierw na siebie, następnie na nauczycielkę, widząc jednak, iż nie żartuje wstali z miejsc i podeszli do podestu na którym stała. – Popatrzcie obaj w kulę. – to co się stało, przerosło ludzkie oczekiwania. Gryfon rzucił się na Ślizgona z pięściami a ten wyjął różdżkę i używając bombardo wystrzelił go pod sufit. Następnie Neville wytworzył wokół chłopaka żywe pnącza, które oplotły go brutalnie a ten w ostatniej chwili wywołał płomienny krąg zamykając w nim ucznia Gryffindoru. Zabini już szykował kolejne zaklęcie, ale profesor Petrova wyrwała im różdżki i uwolniła obu chłopców, którzy spojrzeli po sobie nic nie rozumiejąc.
- Co się stało? – wysapał Neville.
- Walczyłeś z Zabinim. – odparł podekscytowany Ron licząc, iż Blaise odczuje na sobie działanie pnączy.
- Dobrze, siadajcie. Teraz...Weasley i Granger.
- Mamy ze sobą walczyć? – pisnął Ron.
- Wątpię. – mruknęła nauczycielka. Kiedy oboje stanęli przed kulą i zagłębili w nią swoje spojrzenia stało się coś zupełnie odwrotnego. Ron złapał Hermionę w talii i zaczął prawie miażdżyć pocałunkami. Zaskoczona dziewczyna przyciągnęła go mocniej do siebie, nie zrażona głosami rozbawionych uczniów. Pragnęła trwać w jego ramionach, kiedy do jej głowy dotarł czyjś głos.
- Kurwa, Granger. – to Malfoy, dostał się do jej umysłu! To wystarczyło, aby odskoczyła od Gryfona jak poparzona. Ten jednak nadal pozostawał pod urokiem i znów chciał zakleszczyć ją w swoim uścisku, w ostatniej chwili dziewczyna odskoczyła i wybiegła z sali. Ron rozejrzał się wokół nie rozumiejącym wzrokiem, po czym wzruszył ramionami i zajął swoje miejsce obok Harrego. Cała sala rozbrzmiała śmiechem młodych czarodziei.



     Po obiedzie w Wielkiej Sali, gdzie głośno komentowano zajęcia z Obrony dziewczyna czuła się jeszcze gorzej. Robiło jej się wręcz nie dobrze na widok Rona i wspomnienie głosu Draco w jej głowie. Na dodatek ten unikał jej jak ognia, nie odpisywał na pergaminie i ani razu nie spojrzał      w jej stronę podczas posiłku. Inni Ślizgoni natomiast ochoczo naśmiewali się z całej sytuacji tworząc hasła „w imię miłości szlamy i Wiepszleja”. Najgorsze było to, że Ron nic nie pamiętał, więc wypytywał o wszystko Hermionę, która pragnęła jak najszybciej porozmawiać z Malfoyem.
W końcu udało jej się uciec od natrętnego przyjaciela i schować w bibliotece, gdzie Weasley nie koniecznie lubił przebywać. Wyszukała jedną z ksiąg, w której znajdowały się historie pierwszych czarodziei i skupiła się na właściwościach kryształu. Wiedziała, że to była jedna trzecia jego możliwości, gdyby był w całości oboje rozgryźliby sobie usta i języki a Neville z Zabinim po prostu zabili w ułamku sekundy. Nie wiedziała jednak, dlaczego zareagowała tak na Rona. Nigdy nie traktowała go inaczej, niż zwykłego przyjaciela.

- Kochasz go. – usłyszała nad sobą. Podniosła głowę znad książki a jej oczom ukazał się przystojny blondyn z zaciętym wyrazem twarzy. Jego szare tęczówki wwiercały się w nią, dosłownie czuła go w całej sobie.
- Jak przyjaciela. Tak samo kocham Harrego i Ginny. – szepnęła nie chcąc zwracać na nich uwagi bibliotekarki.
- Chodź. – nie patrząc, czy za nim podąża skierował się do pani Pince, która właśnie oczyszczała z kurzu stare woluminy. – Profesor Petrova wyraziła zgodę, abym wszedł do Działu Zakazanych Ksiąg. Granger ma mi pomóc. – odparł beznamiętnie podając jej pergamin ze zgodą. Kobieta stuknęła w niego różdżką, jednak nic się nie stało.
- Nie zniszczcie nic. – mruknęła kierując się do mosiężnych krat w jednej ze ścian. Oboje poszli za nią. Dziewczyna była tam tylko raz, o czym wiedział jedynie Harry, gdyż pożyczył jej ku temu niewidkę. Nauczyciele niechętnie pozwalali uczniom korzystać z zakazanych zbiorów. Bibliotekarka wykonała skomplikowany ruch różdżką i kraty rozstąpiły się. – Macie dwadzieścia minut, nie więcej. – dodała odchodząc.
- Co to miało być? – warknął chłopak, kiedy znaleźli się na końcu małej sali z księgami. Stamtąd nikt ich nie słyszał.
- Kryształ wyolbrzymia nasze uczucia, myślisz że pocałowałabym Rona? – pisnęła siadając na jednym z zakurzonych krzeseł. – Gdyby wywołała ciebie i Pansy, pewnie rzuciłaby się na ciebie jak na jednorożca, Draco.
- Ale ja nie rzuciłbym się na nią, oto różnica, Granger. – był wściekły. Dziewczyna dostrzegła, jak mocno zaciska dłonie w pięści.
- Draco... – szepnęła podchodząc do niego. Chłopak jednak odsunął się od niej. Nie dawała za wygraną, w końcu stanęła przed nim i bez uprzedzenia złożyła na jego ustach delikatny pocałunek. Blondyn obrócił ją przyciskając do ściany, przycisnął mocniej do siebie i wręcz brutalnie zaczął całować. Oplotła nogi na jego biodrach czując, że atmosfera wokół tężeje.
- Jesteś moja. – warknął między pocałunkami zimną dłonią przejeżdżając po plecach dziewczyny.  – Do cholery, narażam dla ciebie cały swój świat, rozumiesz?
- Rozumiem, mogę ci udowodnić prawdę. – jęknęła, kiedy mocniej ścisnął jej udo.
- Jak?
- Kryształ. Stańmy przed nim. – szepnęła czując jak pieką ją policzki. Chłopak przyglądał jej się badawczo, po czym jego spojrzenie złagodniało. Dotknął delikatnie jej policzka przykładając swoje czoło do czoła dziewczyny.
- O północy.
- O północy.


     Urodziny Harrego zdecydowanie przyćmiły pocałunek Rona i Hermiony. Kiedy po treningu chłopak wrócił do wieży Gryffindoru powitały go salwy magicznych ogni, ogromny tort z twarzą Snape’a, stoły uginające się od jedzenia i różnych napoi, bracia Weasley z kilkoma innymi osobami śpiewający Sto lat w rockowej wersji z gitarami i perkusją oraz masa prezentów i okrzyków. Pojawił się nawet Hagrid, który ledwo przeszedł przez dziurę w ścianie.

- Myślałem, że chorujecie. – zaśmiał się chłopak, kiedy bliźniacy skończyli kawałek.
- No co ty. – odparł George.
- A jak byśmy to ogarnęli będąc na boisku. – dodał Fred.
- Oj, Harry, Harry. – znów odezwał się George.
- Trzeba myśleć! – krzyknęli razem klepiąc go po plecach.
- To dla ciebie. – obok nich pojawiła się Ginny z małym pakunkiem. – mam nadzieję, że ci się spodoba. – chłopak zaskoczony odwinął prezent od rudej i porwał ją w objęcia, na co spłonęła rumieńcem.
- Dziękuję, to cudowne. – przyznał znów spoglądając na obrazek, na którym jego rodzice tańczą razem w świetle księżyca. – Skąd wiedziałaś, jak ich namalować?
- Przyjrzałam się twoim zdjęciom na szafce, no i zajrzałam do albumu, przepraszam, że o to nie spytałam, ale chciałam...no wiesz, niespodzianka. – uśmiechnęła się zawstydzona. Pierwszy raz zauważyła w spojrzeniu Harrego aż tak ciepłe emocje w stosunku do niej, przez co jej twarz wręcz płonęła.
- Ufam ci, nie musisz pytać o takie rzeczy.
- Gołąbeczki, czas na tort! – zagrzmiał Lee łapiąc Harrego za ramię.

     Po pewnym czasie wszyscy byli już mocno zmęczeni. Nawet bracia Weasley marzyli jedynie     o ciepłym łóżku, szczególnie, że kremowe piwo w większych dawkach działa bardzo usypiająco. Harry z szerokim uśmiechem wskoczył na swoje łóżko, nigdy jeszcze nie miał tak cudownych urodzin. Największe jednak wrażenie wywarł na nim prezent od Ginny, tak wiele o nim wiedziała. Zasnął z wizją długich rudych włosów i błyszczących oczu młodej Gryfonki.
     W tym czasie Hermiona skradała się korytarzami Hogwartu zmierzając do sali od Obrony. Zaskakiwał ją fakt, jak łatwo łamała wszystkie zasady dla udowodnienia własnych racji. Gdyby spotkała siebie z pierwszej klasy, to prawdopodobnie otrzymałaby porządne kazanie za takie zachowanie. Pokręciła głową ponownie skupiając się na otaczających ją obrazach i przejściach. Nie mogła dać się przyłapać, tyle. Ominęła Filcha zmierzającego na błonia z lampionem po czym przebiegła na koniec korytarza. Jak się okazało drzwi były uchylone, co niekoniecznie oznaczało coś dobrego. Rozejrzała się wokół, ale nigdzie nie było Malfoya, zerknęła więc przez szczelinę i o mało nie krzyknęła. Blondyn całował namiętnie profesor Petrovą.



poniedziałek, 24 lutego 2014

Rozdział 2


     Rozpoczęcie nowego roku od Eliksirów z profesorem Snapem przez większość uważane było za zły omen. Wszak nikt oprócz Ślizgonów nie przepadał za owym nauczycielem. Już na wstępie doświadczyli oni wspaniałomyślności ze strony Severusa.


- Potter, może zamiast podpisywać autografy sięgnąłbyś w wakacje do książek. Minus pięć punktów dla Gryffindoru. – odparł jadowicie nauczyciel znów zwracając się do klasy. – W tym roku z niewiadomego mi powodu macie możliwość wziąć udział w wymianie uczniowskiej z innym magicznymi szkołami. Pod koniec semestru ja i pozostali nauczyciele wybierzemy po pięć osób z każdego domu...aczkolwiek ja widzę odpowiednich uczniów tylko w jednym. – mówiąc to popatrzył na Ślizgonów uśmiechając się obrzydliwie. – I wyślemy was do jednej z czterech szkół.
- Ej, super sprawa. – szepnął Ron do Harrego.
- Nie gorączkuj się, Weasley. Z twoimi ocenami nie jestem pewien, czy dla ciebie będzie jakiś kolejny semestr. – mruknął profesor wywołując śmiech wśród swoich podopiecznych. Ron miał ogromną ochotę odpyskować, ale strata kolejnych punktów i szlaban nie były tego warte.
- Czy jest jakaś szansa, że na wymianie nie będzie...mniej magicznych uczniów? – rzucił jeden ze Ślizgonów. Hermiona od razu spojrzała w tamtą stronę zaskoczona głosem blondyna.
- Panie Malfoy, nie ja ustalam zasady. – odparł Snape uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Idiota. – warknął Ron czerwieniejąc na twarzy.
- Weasley, minus pięć punktów za naganne zachowanie na lekcji.
- Ale to on zaczął. – jęknął Ron.
- Minus kolejne pięć za pyskowanie do nauczyciela. – rudowłosy już miał się odezwać, kiedy poczuł ciepłą dłoń na swoich ustach. Spojrzał zaskoczony na Hermionę. Pokręciła tylko przecząco głową. Chłopak wypuścił powietrze z płuc a ona zabrała dłoń.
- Oj, Ronuś i szlamcia. – szepnął inny Ślizgon.
     Tego było za wiele, Gryfoni głośno oznajmili swoje oburzenie, Ślizgoni od razu zaczęli obrzucać ich obelgami a wśród tego wszystkiego Hermiona uchwyciła przepraszające spojrzenie blondyna. Musieli grać, wiedziała o tym, ale pomimo tego poczuła ukłucie w sercu. Snape machnął różdżką w sufit obsypując wszystkich magicznym pyłem. Nagle cała sala ucichła, gdyż zaklęcie odebrało uczniom głos.

- Dosyć! Nie będzie takiego zachowania na moich zajęciach. Minus trzydzieści punktów dla Gryffindoru, po zajęciach zdejmę z was zaklęcie. – warknął oburzony profesor piorunując wszystkich wzorkiem.

     Od początku przerwy Ron głośno komentował całą sytuację. Czerwony jak dojrzały pomidor rzucał gniewne spojrzenia na wszystkich Ślizgonów klnąc co jakiś czas. Ginny, która dołączyła do nich chwilę później z niedowierzaniem wysłuchała całej historii również dorzucając swoje trzy grosze do komentarzy starszego brata. Dopiero, kiedy znaleźli się pod salą do Obrony wszyscy ucichli. Drzwi były otwarte na oścież a w środku krzątała się profesor Petrova ustawiając ławki za pomocą różdżki. W efekcie otaczały salę tworząc puste pole z szerokim stopniem.

- Szykuje się coś ciekawego. – odparł Harry poprawiając okulary.
- Podobno będziemy toczyć prawdziwe pojedynki! – obok nich pojawił się Neville z zieloną ropuchą w dłoniach. – Hermiono, nie martw się tym co powiedział Malfoy. Jesteś najmądrzejszą młodą czarownicą a on jest po prostu zazdrosny, bo nie dorasta ci do pięt i wkurza się, że mniej umie od ciebie. – dodał spoglądając na dziewczynę. Zaskoczona przez chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Dziękuję, to...nawet nie wiesz, jak podniosłeś mnie na duchu. – szepnęła czując jeszcze silniejsze kłucie w sercu.
- Będziesz musiała wysłać nam pocztówki z wyjazdu. – dodał Harry uśmiechając się do niej ciepło.
- No i zabrać swetry od mamy, już męczyła mnie, żebym wziął twoje wymiary. – mruknął Ron. Szatynka popatrzyła na nich jeszcze bardziej oszołomiona. Wszyscy trzej zaśmiali się najwyraźniej rozbawieni jej miną, po czym wraz z tłumem Puchonów weszli do sali.

Tym razem profesor Petrova miała na sobie skórzane, obcisłe spodnie, wysokie kozaki za kolana i szarą koszulę ciasno opinającą ciało. Włosy splotła w długi warkocz a w dłoni dzierżyła różdżkę. Uczniowie zajęli swoje miejsca zastanawiając się, co ich czeka.

- Ja wiecie, nie da się obronić przed czarną magią, jeżeli nigdy w życiu nie miało się z nią styczności. Oczywiście, nie będziemy rzucać na siebie zakazanych zaklęć, ale w ramach wstępnej oceny chcę, abyście stoczyli pojedynki między sobą. Uczeń który przegra schodzi z podestu, zastępuje go kolejny. Komu uda się pokonać najwięcej przeciwników, ten uzyska dla swojego domu dwadzieścia pięć punktów i moje uznanie. – mówiąc to uniosła dumnie głowę. Oczywiście, chłopcy już gotowali się do walki, byle zabłysnąć przed piękną nauczycielką. – Dobrze więc, może na początek...Ron Weasley i Amanda Lingood.

     Na całe szczęście Ron posiadał już w pełni sprawną różdżkę, ku zaskoczeniu wielu uczniów pokonał trzech Puchonów, zanim na podest wskoczył Luck Hedway, który bardzo sprawnie rzucał zaklęcia i wyczarował wielkiego, włochatego pająka. Ron od razu uciekł za ławkę nie próbując nawet się bronić. Po kilkudziesięciu minutach część uczniów zmuszona była udać się do Skrzydła Szpitalnego, gdzie pani Pomfrey głośno przeklinała na nową nauczycielkę. Neville zaczął udawać, że mdleje, jednak nie oszukał profesor Petrovy i po krótkiej rundzie z malutką Puchonką skończył ze słonimi uszami i trąbą. Hermiona wygrała pięć pojedynków pod rząd i utrzymywała się na pierwszym miejscu, dopóki nie musiała walczyć z Lyonelem Blee, który z grobową miną i czarnymi jak noc włosami bardziej przypominał wampira, niż człowieka.

- Harry Potter.

     Harry wstał z ławki wspierany duchowo przez innych Gryfonów. Tak się składało, iż Lyonel właśnie wygrał po raz czwarty. Granger była bardzo zmęczona i lepiej było pokonać Puchona niż znów wystawiać ją na pojedynek, w którym rozstrzygnięto by remisowy wynik. Harry ścisnął mocniej różdżkę w dłoni zbierając w głowie najlepsze zaklęcia. Nie chciał nikogo skrzywdzić, ale też pragnął zdobyć wygraną dla swojego domu. Szczególnie, że stracili czterdzieści punktów na Eliksirach. Lyonel zaatakował od razu strzelając w stronę Harrego złotymi iskrami. W ostatniej chwili Gryfon obronił się przed atakiem, inaczej iskry poparzyłyby mu ciało. Wykonał skomplikowany znak w powietrzu i w stronę Puchona pomknęły salwy ognia, ten jednak zgasił je wodnym zaklęciem wytwarzając w całej sali parę. Harry obronił się przed bombardo, sam próbował splątać przeciwnikowi kończyny po czym obronił się przed zmienieniem w żółwia. Lyonel odskoczył od zapadającego się podestu, jednak nie przewidział, iż właśnie na to liczył Harry. Prostym zaklęciem wytrącił mu z dłoni różdżkę i przez chwilę w zdemolowanej od nawału zaklęć sali zapadła cisza. Następnie Gryfoni wznieśli ku niebu okrzyki radości i porwali Hermionę i Harrego w gorące objęcia. Nikt nie zwrócił uwagi na rozgniewanego Puchona, który opuścił salę klnąc pod nosem.


- Jak obiecałam, dwadzieścia pięć punktów dla Gryffindoru! – rzekła profesor Petrova przywracając pomieszczeniu ład i porządek. – Panie Potter, świetna walka. Panno Granger, gratuluje. – dodała spoglądając na nich beznamiętnie. Nie przejmowali się tym jednak, znów mieli równe szanse z Ślizgonami.


     W porze obiadu wielu uczniów spędzało czas na hogwardzkich błoniach, gdzie słońce nadal mocno ogrzewało polanę a trawa lśniła zielenią. Hermiona i Ginny siedziały przy jednym z rosłych drzew grzejąc się w promykach i zajadając ciasto dyniowe. Po szkole już rozniosło się, iż Gryfonka wygrała aż pięć walk i niektórzy gratulowali jej na korytarzu. Głownie Gryfoni ciesząc się z nadrobionych punktów.

- Chyba ta Petrova nie jest aż tak zła. – mruknęła leniwie rudowłosa.
- Nie wyglądała na szczęśliwą, że to ja akurat wygrałam, ale może już jest taka powściągliwa.
- Ciekawe, czy my też będziemy mieć pojedynki.
- Podobno w ten sposób sprawdza na jakim jesteśmy poziomie, więc pewnie tak. – przyznała Hermiona odgryzając kawałek ciasta.
- Mam Obronę ze Ślizgonami. Będzie ciężko, już widzę jak będą oszukiwać i stosować nielegalne zagrywki.
- Myślisz, że wszyscy tacy są? Wiesz, niektórzy może niekoniecznie wyznają te ich głupie zasady. – rzuciła Granger pragnąc napisać coś na pergaminie dwustronnym. Ginny spojrzała na nią, jak na wariatkę.
- Nie masz czasami gorączki? – dotknęła dłonią czoła przyjaciółki. – Nie, tym bardziej się martwię,
- Daj spokój, lepiej powiedz co chcesz zrobić w stosunku do Harrego.
- Zmieniasz temat?
- Absolutnie nie. – Hermiona posłała jej szeroki uśmiech.
- No ok, ok. Chciałabym z nim porozmawiać, wiesz, powiedzieć mu co czuje i w ogóle, ale teraz Harry nie ma problemu w przebywaniu przy mnie, bo traktuje mnie jak przyjaciela. Co będzie, jeżeli ja wyskoczę do niego z uczuciami a on nie czuje tego samego i nie będziemy już czuć się komfortowo obok siebie?
- Hmm... – Granger spojrzała w dal zastanawiając się na odpowiedzią. Znając życie, mogło tak być a nikt raczej nie chciał takiej sytuacji. – Może po prostu ja wybadam Harrego i jak coś tam wspomni, że mu się podobasz, to nakłonię go żeby przestał się z tym kryć?
- Możesz to dla mnie zrobić?! – pisnęła Ginny radośnie.
- Jasne, to raczej nic nie zepsuje. – zaśmiała się czując, jak przyjaciółka zarzuca jej ręce na szyi. – Dobrze, spokojnie. Udusisz mnie!
- Przepraszam. – Ginny szybko odsunęła się od szatynki, jednak na jej ustach nadal promieniał uśmiech.
- W ogóle, za tydzień ma urodziny, znalazłaś już jakiś prezent?
- Tak jakby, myślałam o kilku rzeczach, ale za każdym razem po dłuższym namyśle wydają mi się...niezbyt interesujące. – westchnęła Weasley.
- Doceni, cokolwiek mu dasz. Taki już jest Harry, skromny pomimo swojej chwały.
- Chwały... – szepnęła ruda bardziej do siebie. – Mam pomysł! Zobaczymy się po zajęciach!
- Jasne. – prawdopodobnie Ginny już tego nie usłyszała biegnąc do szkoły. Granger natomiast została sama, sama ze swoimi myślami.


     Dzień minął powoli, jak zawsze kiedy człowiek na coś czeka i chce dostać to jak najszybciej. Równo o północy młoda Gryfonka stanęła pod niewidzialnym wejściem do Pokoju Życzeń. Kiedyś spędzała tam czas z Harrym i Ronem, tam jedynie mogli spokojnie analizować wszystkie dziwne sytuacje zdarzające się w szkole bez obawy, iż ktoś ich usłyszy. Próbowała znaleźć informacje     o twórcy owego pokoju, jednak nie ma o nim żadnej wzmianki. Nie chciała pytać nauczycieli, jeżeli dowiedzieliby się, iż uczniowie znają Pokój Życzeń Filch zapewne pilnowałby wejścia przez całą dobę. Kiedy hogwardzkie dzwony wybiły dwanaście sygnałów z mroku wyłoniła się postać wysokiego, przystojnego chłopaka. Jego spojrzenie nie ukazywało żadnych emocji, ale dziewczyna wiedziała, iż on również nie mógł doczekać się tego spotkania. Bez słowa przeszedł kilka razy pod ścianą tworząc obraz Pokoju, który dopasowywał się do wyobrażenia każdego, kto go odnalazł. Po chwili na pustej ścianie zalśniły drzwi, identyczne jak reszta w korytarzu. Blondyn złapał za klamkę i otworzył je przepuszczając Granger przodem. Posłała mu delikatny uśmiech i przeszła przez próg. To, co zastała wokół siebie wprawiło ją w niemałe osłupienie. Oto otaczało ją pomieszczenie całe z drewna, za oknem obficie padał śnieg, w kominku iskrzyły się czerwone płomienie a po środku stała czarna, skórzana kanapa okryta złotym kocem. Gdy uniosła głowę dostrzegła dziesiątki małych, okrągłych świeczek oświetlających pomieszczenie. Jedne były złote, inne karminowe. Tworzyło to widok wręcz nierealny...cóż, stworzony został dzięki magii, którą tak kochała.

- Głodna? – spojrzała w stronę chłopaka, który stał przy stole z masą przekąsek i ponczem.
     Piętrzyły się tam pralinki w lśniących folijkach, babeczki z kolorowymi dropsami, owoce polane gorącą czekoladą, fasolki wszystkich smaków, paszteciki z pieczarkami, sosy w kolorach tęczy spływające po małych fontannach, szaszłyki kuszące zapachem ostrych przypraw oraz kawa 
w tańczącym imbryku, miód pitny w niewielkiej beczułce ozdobionej złotymi literami i soki
w bambusowych dzbanach. Zaskoczona po raz kolejny nie wiedziała, co odpowiedzieć. Kiwnęła jedynie głową podchodząc do stołu. – Matka zawsze stara się wywrzeć dobre wrażenie
na gościach, także mam nadzieję, że nic nie brakuje.
- Nic nie brakuje? Draco, ten pokój jest piękny! A przekąski? Niczym Wielka Sala na święta, niezwykłe że potrafiłeś wyobrazić sobie aż tyle szczegółów! – przyznała na co chłopak uśmiechnął się dumny z siebie. Rzadko zależało mu na tym, aby sprawić komuś prawdziwą przyjemność, więc reakcja dziewczyny wprawiła go w dobry nastrój.
- Słyszałem o twoich pojedynkach. – odezwał się, kiedy najedzeni i trochę otumanieni pitnym miodem zasiedli na szerokiej kanapie grzejąc się przy kominku.
- Nic takiego, gdybym musiała walczyć z prawdziwymi przeciwnikami inaczej by to wyglądało.
- Nie wątpię. – westchnął przyciągając ją do siebie. Dziewczyna wtuliła się w jego tors pragnąc pozostać w Pokoju Życzeń do końca życia, z dala od wszystkich problemów i kłamstw. Niestety, musieli zmierzyć się ze swoimi lękami.
- Nie umiem krzywdzić ludzi, wciąż uczę się nowych zaklęć, ale to co innego nauczyć się ich      a co innego zastosować je w praktyce. – Draco utkwił wzrok w płomieniach. Doskonale widział, o czym mówi.
- Najwyraźniej Petrova tego chce nas nauczyć, odwagi do atakowania innych. – szatynka podniosła wzrok przyglądając się blondynowi.
- A jak tobie poszło? Mieliście dzisiaj zajęcia? – chłopak uśmiechnął się zawadiacko, znała ten wyraz twarzy. – Ile?
- Osiem.
- Osiem osób?!
- W tym prefekta.
- Żartujesz! – Gryfonka od razu podniosła się z objęć chłopaka wpatrując w niego zaskoczona.
- Zaskakuje mnie twoja słaba wiara w moje umiejętności. – burknął urażony. Po chwili jednak znów posłał jej arogancki uśmiech. Dziewczyna pokręciła głową uśmiechając się do niego ciepło.
- Wierze w ciebie, ale nie miałam okazji widzieć cię w akcji, przynajmniej nie na poważnie.
- Obyś nigdy nie musiała tego widzieć. – szepnął z nutą żalu.
- Draco. Podjęłam decyzję, chcę być przy tobie. – dotknęła dłonią jego policzka na co natychmiast przymknął oczy. Za dużo zdradzały. – Wiem, jakie mogą być konsekwencje. Twoja rodzina nie odpuści dopóki nie złożysz przysięgi, jedynie pokonanie Sam – Wiesz – Kogo może coś zmienić. Musimy w to wierzyć, że się uda, że nadejdą dla nas lepsze czasy. – Wiara. Było to coś, czego Malfoy nie posiadał, dla niego nie było dobrego zakończenia całej tej historii, szczególnie że Granger nie wiedziała o wielu sprawach, którymi nie chciał jej obarczać.
- Chcę, żebyś była bezpieczna, żebyś miała możliwość zestarzeć się w spokoju, wśród rodziny i przyjaciół.
- Chcę tego samego dla Ciebie. – znów wtuliła się w silne ciało młodego Ślizgona. Objął ją mocno chowając twarz w lokach dziewczyny. Nie pozostało mu za wiele czasu, pragnął nacieszyć się tymi krótkimi chwilami spokoju i ciepła póki były jeszcze możliwe, bowiem tam gdzieś, za murami zamku chowały się strachy mroczne i okrutne. Czekały na znaki, czekały na swojego pana.

sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 1

- Zastanawiałeś się, jak to wszystko będzie wyglądać, kiedy wrócimy do szkoły?
     Siedzieli na jednej z wielu ławek w londyńskim parku. Lato dobiegało końca, ale pogoda nadal dopisywała, więc pomimo późnej pory otaczało ich przyjemne ciepło i zachodzące w oddali słońce.
- Cały czas się zastanawiam. – westchnął chłopak przeczesując dłonią włosy.
     Może z pozoru sprawa wyglądał na prostą. Dwoje młodych, zakochanych w sobie ludzi.
Nic nadzwyczajnego, przecież w każdej szkole, czy magicznej czy mugolskiej było to jak najbardziej normalne. Niestety, tak się właśnie składało, iż owa dwójka należała do zupełnie innych światów. Pomimo magii we krwi każdy kto był w temacie umieszczał ich jak najdalej od siebie. Inne domy, inne pochodzenie, inne życie. Gdzieś jednak w tym wszystkim narodziło się uczucie wręcz zakazane a nic nie przyciąga tak jak zakazany owoc.
- Twój ojciec natychmiast się zorientuje, jeżeli nie będziemy tego ukrywać przed resztą uczniów.
- Wiem.  – przyznał odchylając głowę na oparciu ławki. Zamknął oczy poszukując rozwiązania, które zadowoli wszystkich. Takie jednak nie istniało. Poczuł ciepłą dłoń na swojej, spojrzał na drobne palce wplecione w jego.  – Niezwykłe, że możemy tutaj spokojnie siedzieć. – dziewczyna uśmiechnęła się dumnie.
- Taka magia nie jest zakazana w świecie mugoli. – wzruszyła ramionami. – Wręcz przeciwnie, im rzadziej pokazujemy się wśród ludzi, tym dla Ministerstwa lepiej.
     Ministerstwo Magii. Kolejna przeszkoda, gdyż każdy kto posiadał wyższe stanowisko w owej instytucji miał dostęp do bardzo wielu danych odnośnie innych czarodziei, goblinów, skrzatów
a nawet mugoli. Tak się nieszczęśliwie składało, że ojciec chłopaka zajmował zaszczytne miejsce
w zarządzie. Młodzi zakochani musieli ukrywać się ze swoim uczuciem na wszystkie możliwe sposoby, skoro przez całe trzy miesiące Lucjusz Malfoy nie zorientował się, kim jest wybranka jego czysto krwistego syna.
- Podświadomie zawsze ci zazdrościłem.
- Czego? – spytała zaskoczona wpatrując się w stalowe oczy chłopaka.
- Wolności, radości, wiedzy. Jest tego trochę. Co mi po „czystej krwi”, skoro nie mam wolnej woli? Pieniądze to jedno, życie to drugie. Twoi rodzice zaakceptowali, że ich jedyna córka jest czarownicą i nie boją się pozwolić jej decydować z kim chce dzielić swoje życie. Mój ojciec pragnie tylko mordować.
- Draco. – spojrzał na nią jak zawsze czując dziwne do opisania ciepło, kiedy wypowiadała jego imię. – Skoro to tak wygląda...to co będzie za kilka lat? Możemy udawać w szkole, że się nie znosimy, ale kiedyś ją ukończymy i...co wtedy? Co się stanie, jeżeli Ten – Którego – Imienia – Wymawiać – Nie – Wolno w końcu powstanie i zmuszeni będziemy walczyć?
     To była kolejna rzecz nad którą młody czarodziej zastanawiał się praktycznie każdego dnia. Wiedział, że jego ojciec ślepo służy Voldemortowi i nie spocznie dopóki jego Pan nie osiągnie całkowitej władzy. Draco będąc synem Śmierciożercy nie miał wyjścia, musiał również otrzymać mroczny znak i dołączyć do armii Śmierciożerców. Alternatywą było popełnienie samobójstwa, ale takie rozwiązanie miało jedną lukę. Jeżeli jego zabraknie kto będzie chronił Granger? Jako dziecko mugoli była wystawiona na pierwszy ogień. Na dodatek przyjaźniła się ze sławnym Potterem, o którego śmierci marzył każdy wyznawca Czarnego Pana.
- Czas pokaże. – odparł w końcu przyciągając ja do siebie. – Korzystajmy z tego, co jeszcze mamy.
     Dziewczyna posłała mu delikatny uśmiech i oparła głowę o jego ramię. Dobrze wiedziała, iż ta historia nie posiada szczęśliwego zakończenia. Oboje o tym wiedzieli.


     Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami zarówno Hermiona jak i Draco nie powiedzieli o swoim związku nikomu. Siedząc w pociągu do Hogwatru każde wtopiło się w swoje grono i zmuszone było grać jak najlepiej.

- Widzieliście te nowe Nimbusy? Edycja kolekcjonerska, podobno dodają do nich pióra feniksa, żeby były niezniszczalne. – Ron rozwinął plakat z Magazynu Fanów Quiddicha machając przed wszystkimi okręcającą się wokół własnej osi miotła.
- Z takimi łatwo pokonalibyśmy Ślizgonów. – przyznał Harry podziwiając piękną miotłę.
- No, pewnie tatuś Malfoya już zamówił wszystkim po jednej. W końcu tylko dlatego Fretka nadal jest w drużynie. – Ron dobrze wiedział, iż Draco znacznie poprawił się w grze i jak najbardziej utrzymywał dzięki temu swoje miejsce w drużynie Slytherinu, nie omieszkał jednak dalej nawiązywać do sytuacji z drugiego roku.
-  I tak znów wygracie. – rzuciła Hermiona znad nowego wydania Magiczne Istoty Morskie.
- No wiadomo, w końcu Fred już jutro chce zacząć trenować. – mlasnął Ron odkładając czasopismo.
- Co robiłaś przez całe wakacje? – Harry spojrzał na przyjaciółkę, z którą przez ostatnie miesiące miał głównie kontakt listowny.
- Różne rzeczy, uczyłam się, pomagałam trochę rodzicom w pracy. Ostatnio wszyscy chcą mieć aparaty ortodontyczne, jakaś nowa moda. – wzruszyła ramionami nie patrząc mu w oczy.
- Co mieć? – mruknął Ron drapiąc się po głowie. Hermiona westchnęła zamykając ciężki tom.
- Aparaty ortodontyczne, ludzie nie mają magii do prostowania zębów więc noszą takie metalowe paski na zęby przez kilka lat, żeby wyglądały idealnie. – wyjaśniła. Weasley zrobił zdziwioną minę, jak zawsze kiedy jego przyjaciółka opowiadała o czymś, co działało tylko w mugolskim świecie.
- Dudley miał mieć aparat, ale o mało nie zdemolował gabinetu stomatologicznego, więc ciotka zabrała go na obiad do McDonalda. Od tamtej pory co niedzielę dostaje powiększony zestaw, żeby więcej jej tego nie wypominał. – Kuzyn Harrego był niekończącym się źródłem opowieści o rozpieszczaniu i gburowstwie.
- Mc co? – Ron wyglądał na jeszcze bardziej zagubionego.
- Byliśmy tam na moje urodziny. – przypomniał mu Harry. – Pamiętasz to mugolskie miejsce z jedzeniem na wynos?
- Aaaaa, pyszne było. – Ronald uśmiechnął się szeroko przypominając sobie smak cheesburgera.
- Wiecie, kto będzie uczył Obrony Przed Czarna Magią? – chłopcy spojrzeli na Hermionę. Wszyscy dobrze wiedzieli, iż jest to przeklęty przedmiot i co roku nauczyciel uczący go znikał, lub rezygnował.
- Byle nie Snape, już widzę jak trzaska w nas crucio za oddychanie. – mruknął posępnie Ron.



     Uczta w Wielkiej Sali zawsze robiła ogromne wrażenie. Bez względu na to ile razy młodzi Gryfoni uczestniczyli już w niej nie mogli oderwać wzroku od mnogości magicznych ozdób i przepysznego jedzenia kuszącego wyglądem i zapachem.
- Pamiętacie Lily? – do trójki uczniów dosiadła się Ginny z jedenastoletnią dziewczynką z ogromnymi złotymi oczami.
- Jasne, byłaś u nas na imieninach Ginny. – odparł Ron przeżuwając stek.
- Dzisiaj jej pierwszy dzień. – wyjaśniła rudowłosa spoglądając ukradkiem na Harrego, w którym od zawsze podkochiwała się skrycie.
- I jak Hogwart? – odezwała się Hermiona posyłając speszonej dziewczynce ciepły uśmiech. Szatynka pokręciła zabawnie głową rozluźniając się.
- Fred i George mówili, że Tiara Przydziału wgryza się w szyję, żeby sprawdzić do którego domu pasujemy. Podobno niektórzy lądowali od tego u pielęgniarki, więc przez całą drogę modliłam się, żeby nie bolało. No ale to chyba tylko kolejny żart jak widać. – Ron parsknął śmiechem, ale Granger kopnęła go w kostkę, więc zamilkł.
- Nie martw się, szkoła jest na serio dobra, no i jesteś w Gryffindorze. Stąd wychodzą najlepsi czarodzieje i czarownice.
- Co racja, to racja. – przyznał Harry spoglądając w stronę stołu nauczycieli, gdzie dyrektor Dumbledor właśnie próbował rozśmieszyć zagniewaną profesor MgGonagall
     Nagle Hermiona poczuła jak coś opadło na jej kolana. Nikt najwyraźniej tego nie zauważył, więc wiedząc co to jest schowała kawałek pergaminu do kieszeni. Wokół było zbyt wielu uczniów, aby czytać tajną wiadomość od Ślizgona. Kiedy steki, pieczone ziemniaczki, zupy dyniowe i wymyślne makarony zastąpiły ciasta oraz kolorowe napoje drzwi do Wielkiej Sali otwarły się z hukiem i prężnym krokiem weszła przez nie wysoka, piękna kobieta w obcisłej spódnicy i koszuli z dużym dekoltem. Wszyscy natychmiast zamilkli wbijając w nią zaciekawione spojrzenia. Kiedy podeszła do stołu nauczycieli szepnęła coś do Dumbledora i zasiadła na wolnym miejscu obok zniesmaczonego Snape’a.
- Kto to? – szepnął podekscytowany Ron. Wszakże kobieta była nieziemsko piękna ze złotymi włosami spiętymi w idealny kok, czerwonymi ustami i ogromnymi niebieskimi oczami. Nie można było też pominąć innych części jej ciała, które chętnie eksponowała.
-     Moi drodzy. – dyrektor wstał zwracając się do uczniów. – Przedstawiam wam profesor Petrovą, która od dzisiaj będzie was nauczać Obrony Przed Czarną Magią. Z pewnych przyczyn pani profesor nie mogła zjawić się wcześniej, ale jak wiemy każdemu czasami ciężko jest zdążyć na zajęcia. – mówiąc to dyrektor uśmiechnął się w stronę bliźniaków Weasley. – Pani profesor?
Kobieta uśmiechnęła się chłodno do dyrektora i wstała zabierając głos.
- Wiem, że mój przedmiot uważacie za przeklęty, bo nikt nie nauczał go dłużej niż rok. Cóż...mam nadzieję, że to zmienię. Oczekuję od was dyscypliny a w zamian obiecuję, że dam wam możliwość zdobycia niezbędnej wiedzy... – Hermiona spojrzała w stronę blondyna, który jako jedyny spośród chłopaków nie wykazywał zainteresowania nową nauczycielką beznamiętnie wbijając wzrok w talerz. Bardzo pragnęła podejść do niego i poczuć jego ciepło. Tak znany zapach i smak Draco Malfoya. Najwyraźniej wyczuł jej wzrok, gdyż podniósł głowę posyłając szatynce tak gorące spojrzenie, iż poczuła jak rumienią jej się policzki. Profesor Petrova skończyła przemówienie a kilkoro uczniów klasnęło parę razy urzeczonych kobietą. W sali znów zapanował gwar.
- Jaka laska... – szepnął Ron nadal zerkając na nauczycielkę.
- Nie lubię blondynek. – odparł Harry na co Ginny zareagowała szerokim uśmiechem.
- Ej dobra, ale ja dawno nie widziałem takiej kobiety. Wszystkie czarownice chowają się pod jakimiś szmatami i wieszają sobie dziwne rzeczy na szyi. – mruknął wbijając łyżeczkę w ciasto biszkoptowe z pomarańczą i białą czekoladą.
- Mój brat zawsze mówił, że jak kobieta jest za piękna, to kryje się za tym coś szatańskiego. – rzuciła Lily nalewając sobie soku truskawkowego z niebieskimi gwiazdkami.
- Masz brata? – spytała Hermiona widząc, iż Ron już chciał coś powiedzieć broniąc swojego zdania.
- Yhym, nie jest magiczny...w sensie, czasami potrafi coś zaczarować, ale nigdy nie dostał listu. Skończył już studia i jest iluzjonistą.
- Ciekawe. – przyznał Harry. – Ładna spinka. – dodał spoglądając na Ginny, która oblała się szkarłatnym rumieńcem. Jak zawsze, kiedy z ust chłopaka padł w jej kierunku jakiś komplement.
     Uczta zakończyła się pokazem magicznych sztucznych ogni, które wybuchły pod sufitem oblewając wszystkich złotym konfetti. Ron, Hermiona i Harry ruszyli w stronę swoich dormitorium pragnąc jedynie położyć się w łóżkach i odpocząć po obfitym posiłku. Temat nowej nauczycielki ucichł, gdyż nikomu nie chciało się nawet odzywać. Dopiero, gdy Granger znalazła się w swoim łóżku ukryta za karminowymi kotarami wyjęła z kieszeni liścik od Ślizgona. Różdżką wyczarowała magiczne światełko pod baldachimem.

Znalazłem na Pokątnej pergamin dwustronny.
Wiesz, jak go używać.
Mam nadzieję, że chociaż tak uda nam się normalnie kontaktować.
D.


Pergamin dwustronny działał jak komunikator. Z jednej strony należało napisać wiadomość a z drugiej pokazywała się odpowiedź. Była to rzecz na tyle droga, iż większość osób wolała jednak korzystać z sów. Hermiona pogładziła piękne pismo Malfoya czując dziwną samotność. Prawie całe wakacje spędzili razem. Jej rodzice zajęci byli pracą a rodzina Draco w ogóle nie interesowała się, co dziedzic rodu robi w wolnym czasie o ile nie zakłócał domowego spokoju. Dziewczyna sięgnęła po magiczne pióro wynurzając się na chwilę zza zasłony, po czym pozwoliła słowom ujrzeć światło dzienne.

Chciałabym, żebyś tu był.
To dopiero pierwszy dzień, ale jednak...brakuje mi naszej ławki w parku.
Co myślisz o nowej nauczycielce? Ron nawet nie zauważył, że ślini się na jej widok.
Pergamin dwustronny to drogi interes, nie uważasz?
H.
P.S. Nie możesz tak na mnie patrzeć..
.

     Obróciła pergamin czekając na odpowiedź. Coś zaszumiało w pokoju i w ostatniej chwili dziewczyna schowała zwitek do kieszeni spodni. Kotara rozsunęła się delikatnie ukazując czerwone włosy Ginny.

- Możemy pogadać? – szepnęła siadając na łóżku.
- Jasne, myślałam że zasypiasz. – Hermiona posłała jej uśmiech czując jak pergamin ciąży jej w kieszeni.
- Myślisz, że Harry kiedyś zacznie interesować się dziewczynami? Wiesz, dzisiaj powiedział, że podoba mu się moja spinka...wiem, że on lubi zielony kolor, więc specjalnie taką znalazłam.
- Wydaje mi się, że zamiast rozmawiać o tym ze mną powinnaś pogadać z nim. Harry...nie miał chyba nigdy dziewczyny, może nie wie jak to się...ogarnia. Pomóż mu, zbierz się na odwagę.
- Wieeeem, ale obawiam się, czy to nie zepsuje naszej relacji, jak mu powiem. – mruknęła Ginny przeczesując włosy dłonią.
- Raz się żyje. – Hermiona posłała jej ciepły uśmiech. – No a nie ma nic wspanialszego, niż kochać i być kochanym.
- Oooo, czyżby ktoś wkradł się w twoje łaski?
- Głupoty gadasz. Faceci nie lubią mądrych dziewczyn. – mruknęła szatynka przypominając sobie, jak często blondyn podkreślał, iż to właśnie mu w niej imponuje.
- Głupoty gadasz, może faceci nie, ale mężczyźni owszem. – Ginny puściła do niej oczko gładząc się po brzuchu. – Chyba za dużo zjadłam, idę spać.
- Jutro możemy zgarnąć coś z obiadu i zjeść go na błoniach. – zaproponowała szatynka, co jej przyjaciółka odebrała ochoczo posyłając jej szeroki uśmiech. Kiedy skrzypnęło łóżko rudowłosej Hermiona znów wyjęła z kieszeni kawałek pergaminu.

Też za Tobą tęsknię, nawet nie wiesz jakie to dla mnie dziwne.
Nowe.
Coś mi się w niej nie podoba. Przypomina mi kobiety z mojej rodziny.
Goyle też się ślinił, ale u niego w połączeniu z czekoladowym ciastem wyglądało
to na pewno gorzej.
Drogi, ale bezpieczny. Tylko my możemy z niego korzystać.
D.
P.S. Mogę i nie mam zamiaru przestać.


Dziewczyna poczuła, jak znów robi jej się gorąco. Natychmiast odpisała.

Musimy znaleźć jakiś sposób, może Pokój Życzeń?
Jutro, o północy.
Nigdy nie mówiłeś za wiele o swojej rodzinie, to coś nowego.
H.
P.S. To łóżko jest zdecydowanie za duże, jak dla jednej osoby..
.


     Westchnęła cicho przebierając się w piżamę i okrywając się kołdrą. Gdyby kilka miesięcy wcześniej ktoś jej powiedział, iż będzie w namiętnym związku z niejakim Draco Malfoyem, prawdopodobnie rzuciłaby na tę osobę avadę.
W tym momencie jednak pragnęła poczuć go przy sobie. Spojrzała na pergamin, zalśniła na nim wiadomość.

Czekam na północ.
Nie chcę myśleć o nich przy Tobie. Wiem, co mogliby Ci zrobić...i wiem, jak
bardzo ich za to nienawidzę.
D.
P.S. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, o czym teraz myślę...

O czym myślisz?
H.


Na pergaminie natychmiast pojawiła się odpowiedź.


Pokażę Ci jutro w Pokoju Życzeń.
Mamy rano Eliksiry, idź spać.
D.


No tak, apodyktyczny Draco Malfoy.

Oczywiście, panie Malfoy.
Dobrej nocy.
H.