"Nie znam innego sposobu umacniania miłości niż poświęcenie dla miłości.
" - Antoine de Saint-Exupéry
Wygrana Gryfonów uszczęśliwiła uczniów lwa. Gorzej było ze Ślizgonami, którzy ponieśli sromotną klęskę. Jedyną osobą, która nie wiedziała czy ma się cieszyć, czy nie była Hermiona. Wszakże jej przyjaciele odnieśli sukces, ale ktoś bardzo bliski jej sercu przegrał z Harrym Potterem na oczach wszystkich hogwartczyków. Kiedy zegar wybił dwunastą Malfoy już na nią czekał pod Pokojem Życzeń. Od razu dostrzegła żar w jego oczach, nie spuszczając z niej wzroku przeszedł pod kamienną ścianą i po chwili rozkoszowali się swoim dotykiem na skórzanej kanapie przy kominku. Dziewczyna jęknęła, kiedy włożył dłoń pod jej koszulkę. Nawet nie bawili się w grę wstępną, oboje po ciężkim dniu potrzebowali tej rozkoszy i po chwili nadzy i spoceni uspokajali własne oddechy.
- Włamałam się do pokoju Petrovej. – szepnęła kiedy jej serce przestało aż tak mocno obijać się o klatkę piersiową.
- Co takiego? – warknął blondyn spoglądając na nią. – Gdyby cię złapała mogłabyś trafić przed sąd.
- Ale nie złapała mnie, Draco. – westchnęła. – Za to dowiedziałam się kilka ciekawych rzeczy i potrzebuję twojej pomocy. – chłopak mierzył ją przez chwilę uważnym spojrzeniem, po czym wypuścił ciężko powietrze z płuc. Musiał przywyknąć, iż kto jak kto, ale Granger nigdy nie będzie się go słuchać.
- Wal. – mruknął przecierając oczy dłonią.
- Znalazłam u niej Księgę Śmierciożerców. Nie wiem, jak ją otworzyć. W Dziale Ksiąg Zakazanych nic o tym nie ma. – znów zmierzył ja wzrokiem.
- Za często tam przesiadujesz.
- Przynajmniej potrafiłam skurczyć Nevilla do rozmiarów muchy i ominąć zaklęcie prawdy, które rzuciła na drzwi. – warknęła.
- No proszę. – szepnął uśmiechając się lubieżnie. – Co do Księgi Śmierciożerców, to mogę ci pomóc. – dodał mniej radośnie. Wstał ubierając przy okazji bokserki i spodnie, co i szatynka uczyniła nie chcąc paradować nago po pomieszczeniu. Podszedł do stolika z jedzeniem i sięgnął po flakonik po syropie klonowym. Oczyścił go różdżką, naciął dłoń i wlał do niego trochę własnej krwi.
- Co robisz? – spytała dziewczyna stając obok Ślizgona.
- Mój ojciec jest Śmierciożercą, podobnie jak prawie cała rodzina. Płynie we mnie ich krew, wylej ją na okładkę a ukaże ci swoją zawartość.
- Draco...nie jesteś Śmierciożercą. Nie masz znaku...
- Ale mam w sobie tą krew! – warknął. – Mam w sobie krew mordu i gwałtu, rozumiesz?! Kiedy to do ciebie w końcu dotrze? Nic nie zmienisz, mój czas niedługo nadejdzie i staniemy po dwóch stronach barykady. Ty i Potter będziecie musieli walczyć razem, ja dopełnię obietnice ojca. Jeżeli nie potrafisz się z tym pogodzić, to musimy to wszystko przerwać jak najszybciej.
- Co takiego? – szepnęła wystraszona.
- Za bardzo się angażujesz. Nie na to się umawialiśmy.
- Oczywiście, w końcu to nienormalne, kiedy angażuję się w relację z kimś, na kim mi zależy. - prychnęła zirytowana. Chłopak zmierzył ją wzrokiem.
- Uwolnij mnie. - szepnął.
- Co proszę? - spojrzała na niego zaskoczona.
- Uwolnij mnie. – odparł lodowato. – Uwolnij mnie od przysięgi i odejdź. – dziewczyna patrzyła na niego nie wiedząc co zrobić. Oddała mu całe serce i ciało, fakt oboje na początku przystali na to, że ich relacja musi zakończyć się wraz z napływem mocy Voldemorta, ale w praktyce nie było to już tak oczywiste.
- Naprawdę tego chcesz?
- Tak. – przyznał nie obdarzając jej nawet jednym spojrzeniem. – Teraz, zrób to.
- To skreśli te wszystkie miesiące, Draco. - szepnęła bojąc się, że serce wyskoczy jej z piersi.
- Nie mogę pozwolić sobie na taką odpowiedzialność.
- Odpowiedzialność?
- Za dużo kosztuje mnie ukrywanie tego związku, nie jestem człowiekiem bawiącym się w takie rzeczy. To od początku nie miało sensu. - przyznał bezlitośnie. Nie miała odwagi na niego spojrzeć, nie chciała widzieć tego przesyconego nienawiścią, lub obojętnością wzroku.
- Dobrze. – odparła starając się panować nad głosem. Wyciągnęła z kieszeni w bluzie różdżkę i nacięła nią kolejną ranę na ręce chłopaka. – Ja, Hermiona Jane Granger...uwalniam cię, Draco Lucjuszu Malfoyu z przysięgi wierności, którą mi złożyłeś. – wyrecytowała czując jak do oczu napływają jej łzy.
Sięgnęła po flakonik z krwią Ślizgona i bez słowa wyszła pozostawiając go samego w Pokoju Życzeń. Nawet nie wiedziała, iż w ciągu chwili zamienił pomieszczenie w ruderę niszcząc wszystkie przedmioty i krzycząc z bezsilności. Tak właśnie smakuje bezkresne poświęcenie w imię miłości.
Wieść o włamaniu do pokoju nauczycielki rozniosła się po szkole z prędkością światła a Neville wciąż powtarzał, że wszyscy na niego patrzą, że wszyscy wiedzą. Ron sam zastanawiał się kilka razy, czy nie wymazać chłopakowi wspomnień o owym wydarzeniu, ale reszta nie chciała na to przystać.
- Odpuść mu Ron, to normalne, że się boi. Nie wiemy nawet z kim mamy do czynienia. – westchnęła Ginny kończąc wypracowanie na Eliksiry. Po przegranej Ślizgonów Snape zrobił się jeszcze bardziej nieprzyjemny dla Gryfonów i w jakiejś dziwnej formie odwetu zadawał im o wiele więcej zadań niż uczniom Slytherinu.
- Jasne, ale jak się wygada to wszyscy będziemy mieć kłopoty.
- Ufam mu, pomógł Hermionie. Sam słyszałeś, że bez niego nie weszliby do pokoju Petrovy.
Weasley jednak nie miał w sobie tyle wdzięczności czekając, aż Granger przygotuje eliksir, który znalazła w Zakazanych Księgach aby otworzyć Księgę Śmierciożerców. Oczywiście, dziewczyna żadnego eliksiru nie tworzyła, miała krew Draco. Nie mogła jednak powiedzieć o tym nikomu, więc sama stworzyła przepis na magiczną miksturę dzięki czemu mogła spokojnie zamykać się w łazience dziewczyn i tam dochodzić do siebie po rozstaniu ze Ślizgonem. O dziwo nawet Jęcząca Marta nie nękała jej swoimi żarcikami o uczniach i cierpieniu, które towarzyszy jej za każdym razem, kiedy ktoś czymś w nią rzuca. Świat zwyczajnie zatrzymał się na dłuższą chwilę pozwalając szatynce złapać oddech. W głębi swojego umysłu wiedziała, iż tak to się wszystko skończy. Wiedziała, że pakując się w pełną uczuć relację z arystokratą prędzej czy później się sparzy. Nieświadoma jednak jak to uczucie smakuje nie miała bladego pojęcia, iż coś w niej zwyczajnie umrze. Jakaś niewinna wiara w siłę miłości.
- Długo będziesz tak siedzieć? – wyrwana z zamyślenia spojrzała w bok. Napotkała złote oczy młodej Gryfonki.
- Witaj, Lily. Nie wiedziałam, że tu jesteś.
- Nikt tutaj nie przychodzi, dlatego lubię czasami pogadać sobie sama do siebie w łazience.
Szatynka zaśmiała się słysząc tę wypowiedź. W sumie robiła to samo.
- A co cię dręczy?
- Różne rzeczy. – wzruszyła ramionami siadając obok Hermiony. – Jeden Ślizgon krzyczał coś, że przyszedł na nas czas. Na mugolaki. Nie jestem tak do końca mugolakiem, ale boję się, że będę następna. – przyznała kręcąc młynki kciukami.
- Ślizgoni zawsze nam dogryzają. Nie przejmuj się, już dużo tego usłyszałam przez te lata a nadal jestem w jednym kawałku.
- Słyszałam, że Draco Malfoy ci dokucza.
- Owszem. Lubi to robić. – mruknęła czując ukłucie w sercu. – Ale nie jestem sama, mam przyjaciół. To dużo daje.
- Ja przyjaźniłam się z Elzą, ale jej mama mówiła, że już nie wróci do Hogwartu po tym wszystkim. – westchnęła Lily.
- Niedługo przerwa świąteczna, zawsze możesz ją odwiedzić. Poza tym my jesteśmy z tobą, jak będziesz czegoś potrzebować, to po prostu powiedz. – odparła szatynka uśmiechając się ciepło do dziewczynki.
- Dzięki. – w odpowiedzi ta przytuliła Hermionę, co było doprawdy dziwne, bo ludzi rzadko ją przytulali. Zazwyczaj robił do pewien Ślizgon, jednak nie mogła już od niego oczekiwać takiego zachowania.
- Pansy, chodź. – zaskoczona dziewczyna spojrzała na blondyna. Jako jedyni siedzieli w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Reszta uczniów korzystała z pierwszego śniegu na błoniach lub szykowała się do wyjazdu na święta.
- Jasne. – wydusiła wstając z zielonej kanapy. Chłopak nawet na nią nie spojrzał kierując się do swojego dormitorium. Jako jeden z niewielu uczniów w całej szkole posiadał prywatny pokój, jego ojciec zadbał o takie wygody. Wolał, żeby inni nie widzieli niektórych wybryków jego jedynego dziedzica. Kiedy weszli do środka Malfoy bez słowa trzasnął drzwiami i zaczął namiętnie całować Ślizgonkę, która czekała tylko na tę chwilę. Włożyła dłonie pod jego koszulkę chcąc ją zdjąć, jednak powstrzymały ją silne ręce Draco.
- Nie dotykaj mnie. – warknął. Była tylko jedna dziewczyna, która mogła złożyć na jego ciele swój dotyk. Na wspomnienie Gryfonki poczuł jeszcze większą irytację. Obrócił dziewczynę tyłem do siebie zdzierając z niej spódniczkę...
Wiem, że rozdział miał być 11.03, ale miałam bardzo dużo zajęć i po powrocie do domu marzyłam jedynie o ciepłym łóżku. Ten rozdział nie jest szczególnie pozytywny, wiem, ale nie zawsze może być kolorowo.
Jakoś 16.03 dodam miniaturkę, którą właśnie piszę. Kolejne rozdziały też są gotowe, ale bardzo chcę podzielić się z Wami moim małym pomysłem na ciekawy paring.
Dobra, dosyć zamęczania! Dziękuję wszystkim, którzy tak pięknie wyrażają się o tym opowiadaniu i całym blogu, to niesłychanie miłe, kiedy czytam sobie Wasze wypowiedzi i wiem, że narcotic-story nie jest obojętne światu. Jeszcze raz, dziękuję :)
czwartek, 13 marca 2014
piątek, 7 marca 2014
Rozdział 6
"Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu." - Mark Twain
Zima powoli wkraczała do świata magii czyniąc go trochę mniej znośnym. Wiatr szumiał głośno w korytarzach a sowy w sowiarni musiały dostać dodatkowe ocieplacze na kuperki. Nauczyciele zareagowali bardzo ostro na całą sprawę z małą Elzą i po zachodzie słońca wszyscy musieli przebywać w swoich domach, Filch bardzo chętnie wyszukiwał uczniów próbujących złamać ten zakaz. Uwielbiał mścić się na młodych czarodziejach, bez powodu chociażby. Oczywiście, każdy miał swoje sposoby na wymknięcie się spod czujnego wzroku opiekunów.
- Jutro mecz, dobrze że go nie odwołali. – mruknął Ron pochłaniając czekoladową żabę. – Znowu Dumbledore. – mruknął obracając w dłoniach kartę dołączoną do słodkości.
- Udało wam się dowiedzieć czegoś o pani Pomfrey? – spytała Hermiona kończąc esej na Zielarstwo.
- Trochę. Podobno pochodzi z rodziny mugoli. – odparł Harry.
- To tak jak Elza. – Ginny spojrzała na swoją przyjaciółkę. – Myślicie, że ktoś atakuje mugolaki?
- Może. – przyznał wybraniec. – Nauczyciele są dość nerwowi od tamtego dnia. Nawet Petrova przestała wmuszać w nas Zakazane Księgi.
- Harry, jutro jest mecz, wiesz, że wszyscy nauczyciele będą na boisku? – cała trójka skupiła swoją uwagę na szatynce. – Dziwię się, że ja to mówię, ale to najlepszy moment, żeby włamać się do pokoju profesor. – nastał dłuższy moment ciszy. Jak zawsze, kiedy najzdolniejsza uczennica Hogwartu chciała złamać prawo, co zupełnie nie pasowało do karcącej wszystkich Granger.
- Zaczynasz mnie przerażać. – przyznał Ron.
- Nie pójdziesz sama. – zaoponowała Ginny. – Nasza trójka będzie na boisku, kto ci pomoże?
- Ja pójdę. – wszyscy podnieśli głowy. Neville najwyraźniej od dłuższego czasu przysłuchiwał się ich rozmowie, wyglądał bardzo poważnie i pewnie siebie. – Elza była moją koleżanką, jako jedyna lubiła tak Zielarstwo jak ja. Nie chcę, żeby inni, na których mi zależy również zostali skrzywdzeni. – dopiero tego dnia do młodych Gryfonów dotarło, iż ten strachliwy chłopiec, który przez cały pierwszy rok poszukiwał ropuchy, który wiecznie bał się swojej babci i z którego większość uczniów innych domów szydziła dorósł. Może nie było tego widać po jego budowie, bo nadal miał pulchną, miłą buzię. Dojrzał jednak jego charakter.
- Dobra.
- Zgadzasz się? – zagrzmiała cała trójka tym razem wpatrując w Granger.
- Tak. Neville zawsze może powiedzieć, że bolał go brzuch i dlatego nie przyszedł na mecz, ja jak zawsze uczę się do egzaminów. Oba wyjaśnienia idealnie do nas pasują, nie jesteśmy tak zapatrzeni w quiddicha jak reszta. – zaśmiała się.
Zgodnie z ustaleniami Harry, Ron i Ginny wyruszyli pokonać Ślizgonów, w czym dopingowały ich pozostałe dwa domy a Neville i Hermiona po upewnieniu się, iż profesor Petrova opuściła swoją salę na dłużej przemknęli przez korytarz i używając alohomory weszli do sali od Obrony. Dziewczyna nie powiedziała nic Malfoyowi, wiedziała, że nie spodoba mu się ten pomysł, więc wolała ominąć owy temat.
- Dobra, każdy nauczyciel ma swoje dormitorium przy sali, w której naucza. – odparł Neville.
- Skąd to wiesz? – Hermiona spojrzała na niego zaskoczona.
- Babcia mi opowiadała. Sama chciała kiedyś nauczać w Hogwarcie i była tu przez miesiąc jako nauczycielka Eliksirów, ale potem doszła do wniosku, że nie lubi dzieci. – wzruszył ramionami. Babcia chłopaka była niekończącym się pokładem historii i informacji.
- Dobra, ty poszukaj tutaj a ja pójdę tam. – mówiąc to wskazała na małe drzwiczki ukryte obok komody. Gryfon kiwnął głową a szatynka skierowała się do pomieszczenia, licząc że to jest właśnie dormitorium profesor Petrovy. – Alohomora. – szepnęła, jednak drzwi zamiast ustąpić skurczyły się jeszcze bardziej. – Neville, one są zaczarowane eliksirem prawdy! – pisnęła odsuwając się od przejścia.
- Żartujesz? – podszedł do niej przyglądając się klamce. – No tak, błyszczy się jeszcze na niebiesko. Musiały zostać oblane niedawno. – przyznał.
- Czekaj, musimy znaleźć jakiś sposób. – mruknęła chodząc w kółko. – Eliksir prawdy działa inaczej na przedmioty. To było w Zaklęciach Domowych, używając eliksiru prawdy na dowolnym przedmiocie możesz ochronić go przed podstawowymi zaklęciami typu wejścia, zniszczenia, teleportacji. Tylko jak zdjąć jego działanie nie pozostawiając po sobie żadnych śladów? – spojrzała jeszcze raz na drzwi. – Zmieści się pod nimi różdżka...wiem! Musimy się skurczyć.
- Co takiego?! – pisnął chłopak wytrzeszczając oczy.
- To najlepsze wyjście, jest kilka zaklęć zdejmujących działanie eliksiru, ale pozostawiają po sobie ślad różdżki, która je rzuciła. W Zakazanych Księgach znalazłam zaklęcie zmniejszające, działa parę sekund, ale wystarczy, żebyśmy przedostali się na drugą stronę.
Neville nie wyglądał na przekonanego, wręcz trząsł się ze strachu, gdyż kiedyś jego wuj chcąc obudzić w chłopaku magię gonił go po polach trzaskając różnego rodzaju zaklęcia. Raz zmienił go w medalik, innym razem pozbawił chłopaka kości. Tak więc zaczarowywanie go nie było najlepszym pomysłem. Chciał jednak pomóc Hermionie i dowiedzieć się, co spotkało Elzę. Zacisnął mocniej pięści.
- Słuchaj, nie mogę rzucić zaklęcia na samą siebie. Rzucę je na ciebie, otworzysz drzwi od środka i dalej będzie już łatwo.
- Dobra, tylko zrób to szybko. – dziewczyna zaczęła kręcić w powietrzu różdżką wypowiadając słowa w języku, którego młody Gryfon wcześniej nie słyszał. Powoli jego świat zaczął wirować, przedmioty tracić ostrość a jego ciało najpierw zmieniło się w coś ciągnącego i nieprzyjemnego, jakby odklejało się od kości i mięśni. Potem zapanowała ciemność pełna błyszczących gwiazdek. – Neville! Pospiesz się, bo zaraz znowu urośniesz. – usłyszał jak przez mgłę. Otworzył oczy i ujrzał...ogromne buty na olbrzymich stopach. Nie zastanawiając się nad niczym zaczął biec w stronę drzwi, kiedy znalazł się pod nimi zaklęcie już przestawało działać. W ostatniej chwili wyskoczył na drugą stronę ponownie tracąc kontrolę nad własnym ciałem.
- Żyję, kurde żyję! – pisnął klaszcząc w dłonie.
- Otwórz drzwi. – usłyszał głos przyjaciółki.
- Jasne. – dotknął klamki a drzwi same uchyliły się wpuszczając dziewczynę do środka.
Pokój profesor Petrovy bardziej przypominał dom rozpusty na co Neville spłonął gorącym rumieńcem. Cały w karminach, skórach i kajdankach oraz pejczach. Kto by pomyślał? Ogromne łoże na środku pomieszczenia wyglądało na często używane, zwisały z niego pętle do spętania dłoni oraz kolejne salwy kajdanek. Okno zasłaniał mugolski obraz nagiej kobiety w objęciach Mefistofelesa a na szafkach stała starta świec, kadzideł i maści w ozdobnych misach.
- Cholercia, co ona tutaj robi? – szepnął Gryfon.
- Domyślam się. – mruknęła szatynka przypominając sobie Malfoya w objęciach owej kobiety. Od tamtego czasu chłopak nie zdejmuje medalionu ochronnego, ale te wszystkie przedmioty...czarne myśli zaczęły nawiedzać umysł dziewczyny. Nie mieli jednak na to czasu. Poruszyła delikatnie różdżką otwierając wszystkie szafy i komody. – Szukajmy kryształu. Ewentualnie czegokolwiek, co budzi podejrzenia.
- Pejcze nie budzą podejrzeń? – mruknął Neville. Gryfonka pokręciła głową posyłając mu słaby uśmiech. Starając się nie pozostawiać po sobie żadnych śladów przejrzeli większość mebli i skrytek. Nic jednak nie pasowało do nikczemnego knucia profesor Petrovy...aż w końcu.
- Neville, mam coś. – szepnęła Granger wyciągając spod koronkowej bielizny małą książkę.
- To symbol...
- Śmierciożerców. – dokończyła za niego. Nagle usłyszeli czyjeś okrzyki i salwy śmiechu.
- Mecz się skończył. – pisnął Neville.
- W nogi! – krzyknęła Hermiona wrzucając książeczkę do kieszeni spodni. Dopilnowała, aby wszystko wróciło na swoje miejsce i w ostatniej chwili wmieszali się w tłum podnieconych Gryfonów. Znów wygrali ze Ślizgonami.
- Co to do cholery jest?! – wrzasnął Ron, kiedy dwójka Gryfonów rzuciła mu na łóżko książkę.
- Księga Śmierciożerców. – wytłumaczyła Hermiona. Udało im się w całym szaleństwie świętowania zwycięstwa znaleźć chwilę spokoju w dormitorium chłopaków.
- Znaleźliście to w pokoju Petrovej?
- Tak, Harry. Hermiona skurczyła mnie, miała takie wielkie buty. – zaśmiał się Neville.
- Co?
- Nieważne. – wtrąciła szatynka. – Księgę Śmierciożerców odczyta tylko Śmierciożerca. Niewiele nam to da.
- Dumbledor zorientowałby się, że nauczycielka jest sługą Voldemorta. – jęknął szukając logicznego rozwiązania. – Nie ma też znaku na ramieniu.
- Może działa w tajemnicy? Ze znakiem nikt by jej tu nie wpuścił, ale to nie oznacza, że mu nie służy.
- Hermiona ma rację. Słyszałam jak tata opowiadał kiedyś o ukrytych Śmierciożercach. Nie mają znaku, ale należą do nich.
- Jak ją otworzymy? – spytał rzeczowo Ron.
- Poszukam coś w Zakazanych Księgach. – mruknęła Hermiona. – No co? – spojrzała na zaskoczonych przyjaciół.
- Nic, ostatnio łatwo przychodzi ci łamanie zasad. – przyznał Harry.
- Takie czasy. – posłała mu wymowny uśmiech. Miała rację, nastały ciężkie czasy.
Puff...mam nadzieję, że podobał Wam się ten rozdział, jest w nim dość sporo Nevilla, ale to bardzo pozytywna postać i no nie mogło go zabraknąć w opowiadaniu. Dziękuję za komentarze pod ostatnią miniaturką, były...cudowne, cieszę się, że to co piszę jest odbierane tak pozytywnie:) Najbliższy rozdział opublikuję 11.03, już Was na niego zapraszam! :)
Zima powoli wkraczała do świata magii czyniąc go trochę mniej znośnym. Wiatr szumiał głośno w korytarzach a sowy w sowiarni musiały dostać dodatkowe ocieplacze na kuperki. Nauczyciele zareagowali bardzo ostro na całą sprawę z małą Elzą i po zachodzie słońca wszyscy musieli przebywać w swoich domach, Filch bardzo chętnie wyszukiwał uczniów próbujących złamać ten zakaz. Uwielbiał mścić się na młodych czarodziejach, bez powodu chociażby. Oczywiście, każdy miał swoje sposoby na wymknięcie się spod czujnego wzroku opiekunów.
- Jutro mecz, dobrze że go nie odwołali. – mruknął Ron pochłaniając czekoladową żabę. – Znowu Dumbledore. – mruknął obracając w dłoniach kartę dołączoną do słodkości.
- Udało wam się dowiedzieć czegoś o pani Pomfrey? – spytała Hermiona kończąc esej na Zielarstwo.
- Trochę. Podobno pochodzi z rodziny mugoli. – odparł Harry.
- To tak jak Elza. – Ginny spojrzała na swoją przyjaciółkę. – Myślicie, że ktoś atakuje mugolaki?
- Może. – przyznał wybraniec. – Nauczyciele są dość nerwowi od tamtego dnia. Nawet Petrova przestała wmuszać w nas Zakazane Księgi.
- Harry, jutro jest mecz, wiesz, że wszyscy nauczyciele będą na boisku? – cała trójka skupiła swoją uwagę na szatynce. – Dziwię się, że ja to mówię, ale to najlepszy moment, żeby włamać się do pokoju profesor. – nastał dłuższy moment ciszy. Jak zawsze, kiedy najzdolniejsza uczennica Hogwartu chciała złamać prawo, co zupełnie nie pasowało do karcącej wszystkich Granger.
- Zaczynasz mnie przerażać. – przyznał Ron.
- Nie pójdziesz sama. – zaoponowała Ginny. – Nasza trójka będzie na boisku, kto ci pomoże?
- Ja pójdę. – wszyscy podnieśli głowy. Neville najwyraźniej od dłuższego czasu przysłuchiwał się ich rozmowie, wyglądał bardzo poważnie i pewnie siebie. – Elza była moją koleżanką, jako jedyna lubiła tak Zielarstwo jak ja. Nie chcę, żeby inni, na których mi zależy również zostali skrzywdzeni. – dopiero tego dnia do młodych Gryfonów dotarło, iż ten strachliwy chłopiec, który przez cały pierwszy rok poszukiwał ropuchy, który wiecznie bał się swojej babci i z którego większość uczniów innych domów szydziła dorósł. Może nie było tego widać po jego budowie, bo nadal miał pulchną, miłą buzię. Dojrzał jednak jego charakter.
- Dobra.
- Zgadzasz się? – zagrzmiała cała trójka tym razem wpatrując w Granger.
- Tak. Neville zawsze może powiedzieć, że bolał go brzuch i dlatego nie przyszedł na mecz, ja jak zawsze uczę się do egzaminów. Oba wyjaśnienia idealnie do nas pasują, nie jesteśmy tak zapatrzeni w quiddicha jak reszta. – zaśmiała się.
Zgodnie z ustaleniami Harry, Ron i Ginny wyruszyli pokonać Ślizgonów, w czym dopingowały ich pozostałe dwa domy a Neville i Hermiona po upewnieniu się, iż profesor Petrova opuściła swoją salę na dłużej przemknęli przez korytarz i używając alohomory weszli do sali od Obrony. Dziewczyna nie powiedziała nic Malfoyowi, wiedziała, że nie spodoba mu się ten pomysł, więc wolała ominąć owy temat.
- Dobra, każdy nauczyciel ma swoje dormitorium przy sali, w której naucza. – odparł Neville.
- Skąd to wiesz? – Hermiona spojrzała na niego zaskoczona.
- Babcia mi opowiadała. Sama chciała kiedyś nauczać w Hogwarcie i była tu przez miesiąc jako nauczycielka Eliksirów, ale potem doszła do wniosku, że nie lubi dzieci. – wzruszył ramionami. Babcia chłopaka była niekończącym się pokładem historii i informacji.
- Dobra, ty poszukaj tutaj a ja pójdę tam. – mówiąc to wskazała na małe drzwiczki ukryte obok komody. Gryfon kiwnął głową a szatynka skierowała się do pomieszczenia, licząc że to jest właśnie dormitorium profesor Petrovy. – Alohomora. – szepnęła, jednak drzwi zamiast ustąpić skurczyły się jeszcze bardziej. – Neville, one są zaczarowane eliksirem prawdy! – pisnęła odsuwając się od przejścia.
- Żartujesz? – podszedł do niej przyglądając się klamce. – No tak, błyszczy się jeszcze na niebiesko. Musiały zostać oblane niedawno. – przyznał.
- Czekaj, musimy znaleźć jakiś sposób. – mruknęła chodząc w kółko. – Eliksir prawdy działa inaczej na przedmioty. To było w Zaklęciach Domowych, używając eliksiru prawdy na dowolnym przedmiocie możesz ochronić go przed podstawowymi zaklęciami typu wejścia, zniszczenia, teleportacji. Tylko jak zdjąć jego działanie nie pozostawiając po sobie żadnych śladów? – spojrzała jeszcze raz na drzwi. – Zmieści się pod nimi różdżka...wiem! Musimy się skurczyć.
- Co takiego?! – pisnął chłopak wytrzeszczając oczy.
- To najlepsze wyjście, jest kilka zaklęć zdejmujących działanie eliksiru, ale pozostawiają po sobie ślad różdżki, która je rzuciła. W Zakazanych Księgach znalazłam zaklęcie zmniejszające, działa parę sekund, ale wystarczy, żebyśmy przedostali się na drugą stronę.
Neville nie wyglądał na przekonanego, wręcz trząsł się ze strachu, gdyż kiedyś jego wuj chcąc obudzić w chłopaku magię gonił go po polach trzaskając różnego rodzaju zaklęcia. Raz zmienił go w medalik, innym razem pozbawił chłopaka kości. Tak więc zaczarowywanie go nie było najlepszym pomysłem. Chciał jednak pomóc Hermionie i dowiedzieć się, co spotkało Elzę. Zacisnął mocniej pięści.
- Słuchaj, nie mogę rzucić zaklęcia na samą siebie. Rzucę je na ciebie, otworzysz drzwi od środka i dalej będzie już łatwo.
- Dobra, tylko zrób to szybko. – dziewczyna zaczęła kręcić w powietrzu różdżką wypowiadając słowa w języku, którego młody Gryfon wcześniej nie słyszał. Powoli jego świat zaczął wirować, przedmioty tracić ostrość a jego ciało najpierw zmieniło się w coś ciągnącego i nieprzyjemnego, jakby odklejało się od kości i mięśni. Potem zapanowała ciemność pełna błyszczących gwiazdek. – Neville! Pospiesz się, bo zaraz znowu urośniesz. – usłyszał jak przez mgłę. Otworzył oczy i ujrzał...ogromne buty na olbrzymich stopach. Nie zastanawiając się nad niczym zaczął biec w stronę drzwi, kiedy znalazł się pod nimi zaklęcie już przestawało działać. W ostatniej chwili wyskoczył na drugą stronę ponownie tracąc kontrolę nad własnym ciałem.
- Żyję, kurde żyję! – pisnął klaszcząc w dłonie.
- Otwórz drzwi. – usłyszał głos przyjaciółki.
- Jasne. – dotknął klamki a drzwi same uchyliły się wpuszczając dziewczynę do środka.
Pokój profesor Petrovy bardziej przypominał dom rozpusty na co Neville spłonął gorącym rumieńcem. Cały w karminach, skórach i kajdankach oraz pejczach. Kto by pomyślał? Ogromne łoże na środku pomieszczenia wyglądało na często używane, zwisały z niego pętle do spętania dłoni oraz kolejne salwy kajdanek. Okno zasłaniał mugolski obraz nagiej kobiety w objęciach Mefistofelesa a na szafkach stała starta świec, kadzideł i maści w ozdobnych misach.
- Cholercia, co ona tutaj robi? – szepnął Gryfon.
- Domyślam się. – mruknęła szatynka przypominając sobie Malfoya w objęciach owej kobiety. Od tamtego czasu chłopak nie zdejmuje medalionu ochronnego, ale te wszystkie przedmioty...czarne myśli zaczęły nawiedzać umysł dziewczyny. Nie mieli jednak na to czasu. Poruszyła delikatnie różdżką otwierając wszystkie szafy i komody. – Szukajmy kryształu. Ewentualnie czegokolwiek, co budzi podejrzenia.
- Pejcze nie budzą podejrzeń? – mruknął Neville. Gryfonka pokręciła głową posyłając mu słaby uśmiech. Starając się nie pozostawiać po sobie żadnych śladów przejrzeli większość mebli i skrytek. Nic jednak nie pasowało do nikczemnego knucia profesor Petrovy...aż w końcu.
- Neville, mam coś. – szepnęła Granger wyciągając spod koronkowej bielizny małą książkę.
- To symbol...
- Śmierciożerców. – dokończyła za niego. Nagle usłyszeli czyjeś okrzyki i salwy śmiechu.
- Mecz się skończył. – pisnął Neville.
- W nogi! – krzyknęła Hermiona wrzucając książeczkę do kieszeni spodni. Dopilnowała, aby wszystko wróciło na swoje miejsce i w ostatniej chwili wmieszali się w tłum podnieconych Gryfonów. Znów wygrali ze Ślizgonami.
- Co to do cholery jest?! – wrzasnął Ron, kiedy dwójka Gryfonów rzuciła mu na łóżko książkę.
- Księga Śmierciożerców. – wytłumaczyła Hermiona. Udało im się w całym szaleństwie świętowania zwycięstwa znaleźć chwilę spokoju w dormitorium chłopaków.
- Znaleźliście to w pokoju Petrovej?
- Tak, Harry. Hermiona skurczyła mnie, miała takie wielkie buty. – zaśmiał się Neville.
- Co?
- Nieważne. – wtrąciła szatynka. – Księgę Śmierciożerców odczyta tylko Śmierciożerca. Niewiele nam to da.
- Dumbledor zorientowałby się, że nauczycielka jest sługą Voldemorta. – jęknął szukając logicznego rozwiązania. – Nie ma też znaku na ramieniu.
- Może działa w tajemnicy? Ze znakiem nikt by jej tu nie wpuścił, ale to nie oznacza, że mu nie służy.
- Hermiona ma rację. Słyszałam jak tata opowiadał kiedyś o ukrytych Śmierciożercach. Nie mają znaku, ale należą do nich.
- Jak ją otworzymy? – spytał rzeczowo Ron.
- Poszukam coś w Zakazanych Księgach. – mruknęła Hermiona. – No co? – spojrzała na zaskoczonych przyjaciół.
- Nic, ostatnio łatwo przychodzi ci łamanie zasad. – przyznał Harry.
- Takie czasy. – posłała mu wymowny uśmiech. Miała rację, nastały ciężkie czasy.
Puff...mam nadzieję, że podobał Wam się ten rozdział, jest w nim dość sporo Nevilla, ale to bardzo pozytywna postać i no nie mogło go zabraknąć w opowiadaniu. Dziękuję za komentarze pod ostatnią miniaturką, były...cudowne, cieszę się, że to co piszę jest odbierane tak pozytywnie:) Najbliższy rozdział opublikuję 11.03, już Was na niego zapraszam! :)
wtorek, 4 marca 2014
Miniaturka
Miałam tak straszną ochotę napisać jakąś miniaturkę. Nie wiem w sumie, dlaczego tacy bohaterowie, chyba z racji na dramatyzm uczucia Ślizgona do dziewczyny. Zawsze mnie to porusza.
Komentujcie, może ten blog nie jest odkryciem roku, ale jeżeli ktoś czyta to niech pozostawi po sobie ślad, to motywuje do większej kreatywności:)
Moje słowo umarło. Umarło jak wszystkie przysięgi, które złożyłem. Tak bardzo pragnąłem trwać przy jej zimnym ciele przesiąkniętym niemą prośbą. Moja ukochana, moja piękna. Gdyby choć na chwilę otworzyła oczy ukazując mi ich głębie, błyszczące radością i przepełnione uczuciem, które rozpierało mnie za każdym razem, kiedy dotykała mojej dłoni, kiedy skradała me rzadkie uśmiechy. Przyciągnąłem jej drobną osobę mocniej do siebie czując, jak krztuszę się własnymi łzami. Tak dawno nie płakałem, tak dawno nie ukazywałem prawdziwych uczuć chowając je pod tą cholerną maską pozorów. Gdybym tylko miał odwagę ujawnić jej, co kryje się pod tą powłoką, gdybym wpuścił ją do swojego świata...byłaby ze mną, ale nie opuszczona w niemym krzyku, byłaby nadal aniołem, który roztaczał wokół aurę szczęścia. Byłaby moją muzą, moim powietrzem. Tak bardzo ją kocham, słyszę jej głos w śmiechu młodych dziewcząt, widzę jej oczy w zieleni wiosennej trawy, czuję ją, kiedy zamykam oczy uciekając we wspomnienia. Jest wszędzie, otacza mnie jednocześnie raniąc i unosząc w nieznane pokłady nieba. Moja piękna, moja ukochana. Dotknąłem jej chłodnego policzka, jak w dzieciństwie, kiedy płakała wieczorami obrzucana szykanami ze strony uczniów z mojego domu. Dlaczego nigdy jej nie obroniłem? Dlaczego pojawiałem się po ukończonym przedstawieniu wplatając jedynie w napisy?
Wiedziałem, że nie mogłem trwać tak całą wieczność. Pragnąłem jednak jedynie czuć, że ona nadal żyje, że jej serce wybija rytm, którego mógłbym słuchać całe życie. Moja ukochana, moja piękna. Istota tak dobra, zasługująca na spokojną śmierć z dala od wszystkiego, co musiała w ostatnich chwilach ujrzeć. Krzyknąłem niczym zaszczute zwierze, poranione i pozostawione ze sznurem na szyi w środku lasu. Odeszła, odeszła tam gdzie nigdy już jej nie znajdę...moja Lily.
Minęło wiele lat. Ciemnych, samotnych. Nie było dnia abym nie myślał o mojej anielicy, której oczu poszukuję w jej synu. Patrzenie na niego sprawa mi ból, jakbym ponownie ją tracił. Jest tak podobny, tak spokojny jak Lily. Spoglądam na osnute czarnymi chmurami niebo naiwnie wierząc, że ona gdzieś tam jest. Ukryta z dala od wszystkiego, co raniło ją przez całe życie. Jest bezpieczna i czeka, czeka aż do niej dołączę...zaciskam mocniej pięści czując, jak wzrasta we mnie poczucie bezradności. Moja krew wrze jednocześnie przepełniając mnie chłodem. To obłęd, jestem szaleńcem, postradałem zmysły wręcz czując, jak stoi obok mnie tuląc swój policzek do mojego ramienia. Jak w dzieciństwie...
- Jesteś bardzo niewygodny, Severusie. – szepnęła kręcąc się przy moim sercu.
- A ty marudzisz. – mruknąłem czując, jak na moje policzki wypływają krwiste rumieńce. Nie interesowałem się wtedy dziewczynami, ale ona była taka niezwykła.
- Mogłeś wziąć poduszkę. – zaśmiała się. Ponieważ ojciec kupił mi różdżkę kilka dni wcześniej wyciągnąłem ją przemieniając kamień leżący obok w puchową poduchę. – Nie możesz czarować poza szkołą! – pisnęła wystraszona podnosząc się ze mnie.
- Mój ojciec jest ministrem, nie martw się. – uniosłem kącik ust nadal oszołomiony jej pięknymi, długimi włosami opadającymi delikatnie na ramiona. Była dla mnie idealna.
- Ufam ci. – westchnęła po chwili porywając poduszkę i układając ją na moim brzuchu. Słońce ponownie wyłoniło się zza chmur oświetlając bladą twarz Lily. Anielica. – O czym marzysz?
- Słucham? – spojrzałem na nią wyrwany ze swoich rozmyślań.
- No o czym marzysz? Kim chcesz kiedyś zostać?
- Chciałbym grać w Quiddicha. – przyznałem. Każdy inny by mnie wyśmiał znając mój strach przed wysokościami, ale ona tego nie zrobiła. Popatrzyła na mnie radośnie.
- Będę twoją pierwszą fanką. – złapała moją dłoń. Poczułem przenikający przez nią prąd, jakbym wskoczył do wody pełnej węgorzy.
- A ty? O czym marzysz? – wydusiłem. Pokręciła zabawnie oczami, jakby odpowiedź była najoczywistszą rzeczą na świecie. – No powiedz. – nalegałem.
- Chciałabym być zawsze szczęśliwa. To takie głupie, Severusie...ale...chcę mieć kiedyś rodzinę, która będzie taka jak ja. Chcę czytać moim dzieciom o magii, pokazywać im różne zaklęcia, zabierać na Pokątną.
- Nie ma w tym nic głupiego. – szepnąłem zahipnotyzowany. Przekręciła się na bok wpatrując we mnie tymi niezwykłymi oczami. Stworzona do rozkochiwania w sobie ludzi.
- Tak myślisz?
- Tak. – odpowiedziałem natychmiast. – Będziesz to kiedyś miała, obiecuję...
Rzucam wszystkim, co znajduje się w pobliżu o ściany lochu. Moja Lily, moja wspaniała Lily...Ona powinna żyć! Powinna otrzymać wszystko, co najlepsze! Wyciągam różdżkę z kieszeni bombardując lustro zaklęciami, nie mogę na siebie patrzeć widząc twarz przegranego tchórza. Kiedy zostaje po nim jedynie pył jego miejsce zajmuje łóżko i inne meble tworząc przy tym krajobraz jak po wojnie. Kawałki drewna odbijają się od ścian aby z łoskotem opaść na zaśmieconą podłogę. Lampy eksplodują jarząc się niezdrowym światłem. Książki zaczynają płonąć tworząc szarawy dym. Jestem tak przepełniony tym uczuciem! Tym żalem, cierpieniem, tą niegodziwością absurdalnego losu! Chcę krzyczeć, ale nie mogę. Głos zakleszcza się w moim gardle rozpychając każdą komórkę, oczy zachodzą mgłą nienawiści do wszystkiego wokół. Policzki zaczynają moknąć od przypływu niechcianych łez, moja ukochana, moja piękna! Dym dostaje się do moich płuc utrudniając oddychanie, ale to nic w porównaniu z tym, co dzieje się w mojej głowie. Ona w niej jest, jest w każdej komórce mojego ciała.
- Lily... – jęczę cicho upadając na kolana. Szlocham jak głupie dziecko, jakbym nie miał światu do zaoferowania nic więcej poza własnym bólem, żałosnym i niegodziwym. Głowa pulsuje okrutnie, obrazy zlewają się w jedną niewyraźną grę cieni i...znikam...
Czuję delikatny dotyk na nadgarstku. Próbuję otworzyć oczy, jednak są zaklejone jakąś lepką
substancją.
- Nie rób tego, Severusie... – ten głos. Ten anielski śpiew dla mych uszu.
- Lily? – szeptam sparaliżowany.
- Tak, głuptasie. – śmieje się. To jej śmiech!
- Chcę cię ujrzeć. – czuję, jak jej dłoń spoczywa na moim policzku.
- Ujrzysz, kiedy wyzdrowiejesz. Wtedy zabiorę cię do domu. Posadziłam w ogródku te niebieskie róże od pani Lopsy. Wiem, że je uwielbiasz. – znów się śmieje a ja w końcu oddycham. Ona jest obok, jest przy mnie. Moja ukochana, moja piękna.
- Nie mogę żyć bez ciebie. – jęczę.
- O czym ty mówisz?! Nigdzie nie odchodzę, Severusie bądź poważny! Dzieciaki nie zniosłyby tego...no i kocham cię przecież.
- Dzieci? – szepczę.
- Boże, straciłeś pamięć? Kochanie, przerażasz mnie. – czuję jak zabiera dłoń, więc zatrzymuję ją sycąc się tym uczuciem.
- Nie, nie obawiaj się mnie, Lily. Ja...tak bardzo cię kocham... – nie ma dla mnie znaczenia, czy to niebo czy piekło. Chcę być przy niej, chcę ją ujrzeć.
- Nie obawiam się. – całuje mnie. Całuje tak niezwykle, jakby była aniołem. – Po prostu chcę, żebyś zawsze był moim Severusem, z którym całymi dniami leżałam na łące.
Wyciągam dłoń, aby przybliżyć jej twarz do mojej, ale natrafiam na puste powietrze. Zaniepokojony po raz kolejny próbuję otworzyć zmęczone powieki szepcząc jej imię. Zamiast głosu mojej ukochanej dobiega do mnie jedynie czyjś szept.
- Ma halucynacje Albusie, obawiam się...obawiam się, że chciał popełnić samobójstwo.
- Zranione serce to największa tragedia, moja droga...
Zaciskam mocniej powieki, nadal jestem w piekle...nadal bez niej...
poniedziałek, 3 marca 2014
Rozdział 5
"- Boisz się magii, Richardzie?
- Zawsze mnie fascynowała - odparł po namyśle. - Ciekawiła i pociągała. Teraz wiem, że jest magia, której należy się obawiać. Ale myślę, że z nią jest tak jak z ludźmi: jednych lepiej omijać z daleka, innych dobrze jest poznać." - Terry Goodkind
Święto Duchów jak zawsze obchodzono z należytym szacunkiem, wszakże szkołę zamieszkiwało wiele zawieszonych pomiędzy światami. Wieczorem Wielka Sala zalśniła tysiącem świeć a Prawie Bezgłowy Nick opowiadał Gryfonom o swojej śmierci, uwielbiał to robić a tak się składało, że owe święto idealnie się do tego nadawało. Wśród uczniów lwa siedziała niejaka Hermiona Granger, bezkreśnie zakochana w chłopaku, który jak zawsze palił ją swoim spojrzeniem. Tym razem jednak nie było w nim szyderstwa czy nienawiści a coś zupełnie odwrotnego.
- Rozmawialiśmy z Hagridem. – odezwał się Harry ściągając dziewczynę z powrotem na ziemię.
- I jak? – spytała Ginny skubiąc marchewkowe ciasto.
- Nijak, podobno to Petrova rozszczepiła kryształ. – burknął Ron.
- Co takiego? – szatynka spojrzała na nich, jak na olśnienie. – Wiecie, w jaki sposób to zrobiła?
- Nie, Hagrid nie chciał powiedzieć. Chyba sam do końca tego nie wie. – odparł Harry przyglądając się przyjaciółce. Znał ten błysk w jej oczach.
- Słuchajcie, żeby rozszczepić kryształ Khaali potrzeba naprawdę silnej magii. Jeżeli Petrovej udało się to zrobić, to zdecydowanie musiała korzystać z czyjejś pomocy, bo do rozłożenia pradawnych artefaktów na części należy połączyć równie stare siły.
- Nie kumam. – przyznał rudzielec.
- Och, Ron. To proste. – jęknęła Gryfonka. – Istnieją trzy pradawne siły. Nasza, magia czarodziei zapoczątkowana przez Etnę i Mefiusa. Magia elfów, od których wywodzą się wszystkie skrzaty, gobliny i syreny zapoczątkowana przez naturę oraz olbrzymy, od których pochodzą ludzie, olbrzymy pojawiły się jako pierwsze i wywodzą się ze skał nabrzeżnych. Jeżeli chcesz rozbić na części coś tak silnego i starego, to potrzebujesz wszystkich trzech sił. – wytłumaczyła.
- Przeraża mnie, że aż tyle mieści się w twojej głowie. – mruknął Weasley.
- Czyli zakładając, że Petrova była tą częścią czarodziei, to musimy jeszcze znaleźć elfa i olbrzyma?
- Nie do końca, Harry. Możliwe, że przy rozbiciu kryształu Petrova musiała podzielić się nim z resztą, ale nikt nie słyszał o pozostałych częściach. Fakt, elfy pewnie zachowałyby to dla siebie, jednak olbrzymy zawsze chciały mieć większą władzę, chętnie użyłyby mocy kryształu Khaali dla swoich celów.
- Nadal niewiele nam to daje. – wtrąciła Ginny. – To tak w sumie... – nagle drzwi do Wielkiej Sali otwarły się z hukiem a do środka wbiegł pierwszoroczniak z Hufflepuffu.
- Elza! Elza! – krzyknął. – Ona nie żyje! – pisnął, po czym runął na ziemię tracąc przytomność.
Wszyscy zerwali się z miejsc wybiegając na korytarz. Nikt nie zważał na nawoływania nauczycieli. To, co powiedział chłopiec nie do końca było prawdą, przy wyjściu na błonia lewitowała mała dziewczynka, ale nadal żyła. Jej widok był przerażający, twarz przypominała swoim wyrazem panią Pomrey, kiedy odnaleziono ją wpół żywą z pokrwawionym ubraniem. Tyle, że Elza była o wiele bledsza a przy swojej drobnej posturze niczym nie różniła się od ducha. Wokół rozniosły się piski i krzyki. Przerażenie ogarnęło wszystkich, profesor Dumbledore wraz z pozostałymi nauczycielami stanął pod uczennicą i po dłuższej chwili udało mu się ściągnąć ciało dziewczynki na ramiona Hagrida, który sam wyglądał jakby miał zemdleć. Hermiona natychmiast zaczęła szukać wzrokiem Dracona, jak się okazało stał kilka kroków dalej przyglądając jej się uważnie. On również wyglądał na zaszokowanego i zdezorientowanego. W szkole działo się coś złego, musieli zacząć działać szybciej, inaczej ktoś w końcu zginie.
- Przeszukałam wszystko, ale nigdzie nie ma informacji o takich napaściach. – warknęła szatynka odrzucając kolejną księgę na stos. Wraz ze Ślizgonem zamknęła się w Pokoju Życzeń, kiedy wszyscy już zasnęli i od dłuższego czasu próbowali znaleźć rozwiązanie całej sytuacji.
- Coś musi łączyć pielęgniarkę i tego dzieciaka. – mruknął Draco pocierając zmęczone oczy.
- Pewnie tak. Elza, tak się nazywała Puchonka. O niej coś się znajdzie, ale pani Pomfrey? Tylko nauczyciele ją znają, nic nam nie powiedzą. – chłopak wbił wzrok w drewniany sufit. Jak zawsze przesiadywali w chatce z jego wyobraźni. Oboje czuli się w niej bezpiecznie i swobodnie.
- Może pogadam ze Snapem? – rzucił.
- Myślisz, że pani Pomfrey opowiadała mu historie swojego życia? – odparła z powątpiewaniem.
- Nie, ale i tak może wiedzieć więcej. Ty pogadaj z gajowym. Siedzi tu tak długo, pewnie usłyszał co nieco. – westchnął blondyn pragnąc jedynie położyć się do ciepłego łóżka.
- Dobra, zrobię to po zielarstwie. – szatynka spojrzała na wiszący nad kominkiem zegar i wstała jak porażona. – Już trzecia w nocy! – chłopak uniósł jedną brew mierząc ją wzrokiem.
- Wprowadziłem kilka zmian w tym pokoju. – mruknął. – Widzisz tę szafę? Przeniesie nas do łazienek w naszych dormitoriach. Jedno puknięcie wieża, dwa puknięcia lochy. Jeżeli łazienki będą akurat zajęte, to klamka zalśni czerwienią. – wytłumaczył beznamiętnie. Gryfonka podeszła do drewnianego mebla.
- Wspaniały pomysł. – przyznała ziewając przy tym przeciągle. – Zaskakuje mnie, co mieszka w twojej głowie, wiesz?
- Nie chcesz wiedzieć, co teraz w niej siedzi. – uśmiechnął się lubieżnie. Dziewczyna pokręciła głową również posyłając mu uśmiech.
- Musimy pójść spać. Mamy pierwsze Eliksiry.
- Przygotowałem się na to. – mówiąc to pokręcił różdżką w stronę kanapy przemieniając ją w wielkie łoże z baldachimem.
- I że niby ty masz problemy z transmutacją? – zaśmiała się dziewczyna ponownie kręcąc głową. Ron powiedział jej kiedyś, że przypomina sowę, kiedy to robi. Nie odzywała się do niego przez miesiąc, aż pokazał jej uroczą płomykówkę kręcącą głową w ten sam sposób, co oczywiście rozczulało każdego. Zmiękła, aczkolwiek więcej już o tym nie rozmawiali.
- Nie lubię odkrywać wszystkich kart. – wzruszył ramionami zdejmując spodnie i koszulę. Szatynka w ślad za nim pozostała w samej bieliźnie i szarej bluzie bez zamka. Kiedy oboje ułożyli się obok siebie oświetlani jedynie nostalgicznym światłem płomyków w kominku. Granger zaczarowała zegar, aby obudził ich za trzy godziny.
- Dobranoc, Draco. – szepnęła mocniej wtulając się w umięśnione ciało blondyna.
- Śpij...Hermiono. – uśmiechnęła się szerzej, słysząc swoje imię. W jego ustach brzmiało dziwnie pięknie, chociaż częściej mówił do niej po nazwisku. Zmęczeni zasnęli natychmiast.
Wiem, że krótko, ale mam nadzieję, że dobrze;)
- Zawsze mnie fascynowała - odparł po namyśle. - Ciekawiła i pociągała. Teraz wiem, że jest magia, której należy się obawiać. Ale myślę, że z nią jest tak jak z ludźmi: jednych lepiej omijać z daleka, innych dobrze jest poznać." - Terry Goodkind
Święto Duchów jak zawsze obchodzono z należytym szacunkiem, wszakże szkołę zamieszkiwało wiele zawieszonych pomiędzy światami. Wieczorem Wielka Sala zalśniła tysiącem świeć a Prawie Bezgłowy Nick opowiadał Gryfonom o swojej śmierci, uwielbiał to robić a tak się składało, że owe święto idealnie się do tego nadawało. Wśród uczniów lwa siedziała niejaka Hermiona Granger, bezkreśnie zakochana w chłopaku, który jak zawsze palił ją swoim spojrzeniem. Tym razem jednak nie było w nim szyderstwa czy nienawiści a coś zupełnie odwrotnego.
- Rozmawialiśmy z Hagridem. – odezwał się Harry ściągając dziewczynę z powrotem na ziemię.
- I jak? – spytała Ginny skubiąc marchewkowe ciasto.
- Nijak, podobno to Petrova rozszczepiła kryształ. – burknął Ron.
- Co takiego? – szatynka spojrzała na nich, jak na olśnienie. – Wiecie, w jaki sposób to zrobiła?
- Nie, Hagrid nie chciał powiedzieć. Chyba sam do końca tego nie wie. – odparł Harry przyglądając się przyjaciółce. Znał ten błysk w jej oczach.
- Słuchajcie, żeby rozszczepić kryształ Khaali potrzeba naprawdę silnej magii. Jeżeli Petrovej udało się to zrobić, to zdecydowanie musiała korzystać z czyjejś pomocy, bo do rozłożenia pradawnych artefaktów na części należy połączyć równie stare siły.
- Nie kumam. – przyznał rudzielec.
- Och, Ron. To proste. – jęknęła Gryfonka. – Istnieją trzy pradawne siły. Nasza, magia czarodziei zapoczątkowana przez Etnę i Mefiusa. Magia elfów, od których wywodzą się wszystkie skrzaty, gobliny i syreny zapoczątkowana przez naturę oraz olbrzymy, od których pochodzą ludzie, olbrzymy pojawiły się jako pierwsze i wywodzą się ze skał nabrzeżnych. Jeżeli chcesz rozbić na części coś tak silnego i starego, to potrzebujesz wszystkich trzech sił. – wytłumaczyła.
- Przeraża mnie, że aż tyle mieści się w twojej głowie. – mruknął Weasley.
- Czyli zakładając, że Petrova była tą częścią czarodziei, to musimy jeszcze znaleźć elfa i olbrzyma?
- Nie do końca, Harry. Możliwe, że przy rozbiciu kryształu Petrova musiała podzielić się nim z resztą, ale nikt nie słyszał o pozostałych częściach. Fakt, elfy pewnie zachowałyby to dla siebie, jednak olbrzymy zawsze chciały mieć większą władzę, chętnie użyłyby mocy kryształu Khaali dla swoich celów.
- Nadal niewiele nam to daje. – wtrąciła Ginny. – To tak w sumie... – nagle drzwi do Wielkiej Sali otwarły się z hukiem a do środka wbiegł pierwszoroczniak z Hufflepuffu.
- Elza! Elza! – krzyknął. – Ona nie żyje! – pisnął, po czym runął na ziemię tracąc przytomność.
Wszyscy zerwali się z miejsc wybiegając na korytarz. Nikt nie zważał na nawoływania nauczycieli. To, co powiedział chłopiec nie do końca było prawdą, przy wyjściu na błonia lewitowała mała dziewczynka, ale nadal żyła. Jej widok był przerażający, twarz przypominała swoim wyrazem panią Pomrey, kiedy odnaleziono ją wpół żywą z pokrwawionym ubraniem. Tyle, że Elza była o wiele bledsza a przy swojej drobnej posturze niczym nie różniła się od ducha. Wokół rozniosły się piski i krzyki. Przerażenie ogarnęło wszystkich, profesor Dumbledore wraz z pozostałymi nauczycielami stanął pod uczennicą i po dłuższej chwili udało mu się ściągnąć ciało dziewczynki na ramiona Hagrida, który sam wyglądał jakby miał zemdleć. Hermiona natychmiast zaczęła szukać wzrokiem Dracona, jak się okazało stał kilka kroków dalej przyglądając jej się uważnie. On również wyglądał na zaszokowanego i zdezorientowanego. W szkole działo się coś złego, musieli zacząć działać szybciej, inaczej ktoś w końcu zginie.
- Przeszukałam wszystko, ale nigdzie nie ma informacji o takich napaściach. – warknęła szatynka odrzucając kolejną księgę na stos. Wraz ze Ślizgonem zamknęła się w Pokoju Życzeń, kiedy wszyscy już zasnęli i od dłuższego czasu próbowali znaleźć rozwiązanie całej sytuacji.
- Coś musi łączyć pielęgniarkę i tego dzieciaka. – mruknął Draco pocierając zmęczone oczy.
- Pewnie tak. Elza, tak się nazywała Puchonka. O niej coś się znajdzie, ale pani Pomfrey? Tylko nauczyciele ją znają, nic nam nie powiedzą. – chłopak wbił wzrok w drewniany sufit. Jak zawsze przesiadywali w chatce z jego wyobraźni. Oboje czuli się w niej bezpiecznie i swobodnie.
- Może pogadam ze Snapem? – rzucił.
- Myślisz, że pani Pomfrey opowiadała mu historie swojego życia? – odparła z powątpiewaniem.
- Nie, ale i tak może wiedzieć więcej. Ty pogadaj z gajowym. Siedzi tu tak długo, pewnie usłyszał co nieco. – westchnął blondyn pragnąc jedynie położyć się do ciepłego łóżka.
- Dobra, zrobię to po zielarstwie. – szatynka spojrzała na wiszący nad kominkiem zegar i wstała jak porażona. – Już trzecia w nocy! – chłopak uniósł jedną brew mierząc ją wzrokiem.
- Wprowadziłem kilka zmian w tym pokoju. – mruknął. – Widzisz tę szafę? Przeniesie nas do łazienek w naszych dormitoriach. Jedno puknięcie wieża, dwa puknięcia lochy. Jeżeli łazienki będą akurat zajęte, to klamka zalśni czerwienią. – wytłumaczył beznamiętnie. Gryfonka podeszła do drewnianego mebla.
- Wspaniały pomysł. – przyznała ziewając przy tym przeciągle. – Zaskakuje mnie, co mieszka w twojej głowie, wiesz?
- Nie chcesz wiedzieć, co teraz w niej siedzi. – uśmiechnął się lubieżnie. Dziewczyna pokręciła głową również posyłając mu uśmiech.
- Musimy pójść spać. Mamy pierwsze Eliksiry.
- Przygotowałem się na to. – mówiąc to pokręcił różdżką w stronę kanapy przemieniając ją w wielkie łoże z baldachimem.
- I że niby ty masz problemy z transmutacją? – zaśmiała się dziewczyna ponownie kręcąc głową. Ron powiedział jej kiedyś, że przypomina sowę, kiedy to robi. Nie odzywała się do niego przez miesiąc, aż pokazał jej uroczą płomykówkę kręcącą głową w ten sam sposób, co oczywiście rozczulało każdego. Zmiękła, aczkolwiek więcej już o tym nie rozmawiali.
- Nie lubię odkrywać wszystkich kart. – wzruszył ramionami zdejmując spodnie i koszulę. Szatynka w ślad za nim pozostała w samej bieliźnie i szarej bluzie bez zamka. Kiedy oboje ułożyli się obok siebie oświetlani jedynie nostalgicznym światłem płomyków w kominku. Granger zaczarowała zegar, aby obudził ich za trzy godziny.
- Dobranoc, Draco. – szepnęła mocniej wtulając się w umięśnione ciało blondyna.
- Śpij...Hermiono. – uśmiechnęła się szerzej, słysząc swoje imię. W jego ustach brzmiało dziwnie pięknie, chociaż częściej mówił do niej po nazwisku. Zmęczeni zasnęli natychmiast.
Wiem, że krótko, ale mam nadzieję, że dobrze;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)